niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział 25

   



Znasz to uczucie, gdy coś rozrywa cię od środka? Masz ochotę krzyczeć, uciekać czy choćby wydrapać to paznokciami, byle tylko pozbyć się drażniącego uczucia. Przesiadujesz dnie i noce, podświadomie walcząc z pochłaniającą cię nicością. Nikt jednak nie może Ci pomóc, bo to siedzi głęboko w Tobie. Często to utrata kogoś bliskiego decyduje o tym, czy jest takowa pustka, a Tobie wydaje się coraz większa. Dzień zlepia się z dniem, tydzień z tygodniem, aż w końcu znienawidzisz samego siebie i wolałbyś umrzeć niż żyć tak, jak teraz.
W takim właśnie stanie przeżyłam trzy kolejne miesiące swojego życia. Nadzieja na powrót do normalności? Wymarła już dawno wraz z zwiększającą się liczbą wyrywanych kartek z kalendarza...


Kwiecień.
  Kamila już od dłuższej chwili stała przy oknie wypatrując nie wiadomo czego. Kątem oka udawało mi się zauważyć jak wystukuje na klawiaturze telefonu długie wiadomości spoglądając co chwilę za okno. W pewnym momencie odwróciła się gwałtownie i spojrzała na mnie błagalnie.
  - Roose, wyjdźmy gdzieś. Proszę cię! Jest początek kwietnia, niedzielne popołudnie, słońce grzeje, a my  znów gnieździmy się w pokoju.
  - Nie. - mruknęłam i wróciłam do czytania jednego z tandetnych romansideł, które towarzyszyły mi ostatnio dość często.- Zimno mi.
  - Dwadzieścia stopni to dla ciebie za mało?
  - Za to w sercu mam minus trzy! - opadłam bezwładnie na łóżko i mój wzrok skierował się na starą fotografię przyklejoną do szafki nocnej. Bardzo dobrze z resztą znaną mi fotografię z najbardziej hipnotyzującymi oczami na świecie i uśmiechem, który zawładnął moim sercem już dawno. - Jeśli chcesz to idź na zewnątrz, ja się nigdzie nie ruszam.
   - Ech, Wilku, momentami jest z tobą gorzej niż z synkiem mojej ciotki, a to naprawdę ciężkie dziecko. Wstawaj, leniu! - westchnęła i mocnym pociągnięciem ręki zmusiła mnie do wstania. - Dalej, ubierz coś na siebie i spadamy stąd.
  Niechętnie chwyciłam pierwszą lepszą bluzę, która wpadła mi w ręce i narzuciłam ją na ramiona, poruszając przy tym wiszące na szyi złote serce. To samo, które dostałam od Piotra. Ten pieprzony kawałek mięsa chyba nie pozwoli mi zapomnieć o swoim istnieniu... Zamknęłam w dłoniach połyskujący przedmiot, co spowodowało nagły przypływ wspomnień. Przed oczami stanął mi obraz Piotrka gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy. Radość w jego oczach była tym, czego potrzebowałam. Nie mogłam jej dostrzec w obrazie, który po chwili zastąpił wesołą minę chłopaka. Z bladej, pociągłej twarzy ciężko byłoby wyczytać jakiekolwiek emocje poza bólem. Tego było widać aż za wiele. Kuba opowiadał mi każdy z meczy, bo gdy sama podejmowałam próbę obejrzenia, nie mogłam przespać nocy wciąż płacząc i zastanawiając się dlaczego los musiał być taki akurat teraz. Radość, którą mocno wyrażali jego koledzy z drużyny, u niego sięgała praktycznie zera. Przestał w jakikolwiek sposób udzielać się w wywiadach, a jego gra się osłabiła. Zakuło mnie w sercu. To wszystko przeze mnie...
  Otrząsnęłam się. Nie mogę teraz tego rozpamiętywać, nie przy Kamili. Kiwnęłam jej głową na znak, że jestem gotowa, a ona tylko przerzuciła przez ramię torbę i z satysfakcją zaczęła wypychać mnie z pokoju.
Po chwili szłyśmy już chodnikiem pełnym cieszących się słońcem ludzi. Zazdrościłam im, sama chyba zapomniałam jak to jest się śmiać.
   - Jak dobrze, że wyszłyśmy, trochę się opalę przy tym cudnym słoneczku - mówiła z zachwytem Kama, wskazując na rażący punkt na bezchmurnym niebie. - Hej, może odwiedzimy Kubę?
   - Jak chcesz - wzruszyłam ramionami i ruszyłyśmy w stronę domu jej brata.
 W dalszej drodze nie mówiłyśmy nic, tylko Mila podśpiewywała jedną z piosenek Kiss'ów. Ta dziewczyna chyba nigdy nie zmieni podejścia do życia i zawsze będzie pozytywnie nastawiona nawet do spraw skazanych na porażkę. Nie spostrzegłam się nawet, a byłyśmy już w kamienicy. Weszłyśmy do domu Janusza, rozsiadłyśmy się w salonie i zaczęłyśmy wsłuchiwać się w lecącą muzykę. Z kuchni wyszedł uśmiechnięty Kuba, niosąc kubki z herbatą. Jak to bywa w odwiedzinach, zaczęła się obowiązkowa, nudna rozmowa o minionych dniach. Nie słuchając nawet rozmowy rodzeństwa patrzyłam w lekko zabarwiony napój, co jakiś czas upijając łyk. Posiedzimy godzinę tu i z powrotem do internatu, myślałam. Być może uda mi się obejrzeć dzisiejszy mecz? Może nawet nie wyłączę telewizora po pierwszym secie...
  Z zamyślenia wyrwała mnie cisza, która panowała już od około minuty, co u nich nie wróżyło dobrze. Zauważyłam, że spoglądali na siebie tajemniczo.
   - Idziemy już? - padło ze strony Jakuba, na co blondynka przytaknęła i spojrzała na mnie.
   - Wstawaj, idziemy się przejść - uśmiechnęła się. Zdezorientowana pokiwałam głową i po chwili znów chodziliśmy po Rzeszowie. Nie wiem czemu ubzdurało im się, że akurat teraz, gdy najwięcej ludzi w biało- czerwonych szalikach wędruje na mecz, pchając się żeby jak najszybciej zająć miejsce, oni chcą spacerować. Nie wnikałam jednak w nic, po prostu z wzrokiem utkwionym w płytki chodnika szłam za nimi. Hałas stawał się coraz głośniejszy.
  Uniosłam wzrok i za obejmującym się rodzeństwem zobaczyłam Podpromie. Na początku myślałam, że to wyobraźnia płata mi figle, ale gdy przetarłam oczy, widok stał się tylko bardziej widoczny.
  - O co chodzi? - zapytałam przerzucając wzrok z Kuby na Kamę. - Czemu tu jesteśmy?
  - Niespodzianka! - zapiszczała blondynka przytulając się do mnie. - Wiem, że urodziny miałaś tydzień temu, ale to taki dodatek.
  Spojrzałam na nią z marsowym wyrazem twarzy, a Kuba głęboko westchnął.
   - Będziemy tu tak stać czy wejdziemy do środka?
   - Ale że tam?! - wskazałam na budynek.
   - Rose, po co byśmy cię tutaj przyprowadzali jak nie na Podpromie?
   - No tak - mruknęłam.
 Kama rozszerzyła uśmiech i pociągnęła mnie za rękę do środka.  Pokazaliśmy bilety i weszliśmy na halę, jak zwykle przepełnioną kibicami. Spojrzałam na miejsce, gdzie rozgrzewali się siatkarze i przeleciałam wzrokiem po znajomych twarzach. Brakowało dwóch, Bartmana i Nowakowskiego. Przystanęłam na chwilę, wypatrując znajomych twarzy. Na marne, nawet wśród kibiców ich nie znalazłam.
 Zrezygnowana poszukałam swojego miejsca i zajęłam je, wraz z Januszami.
Siedziałam patrząc na rozciągających się mężczyzn. Nie wiem czy przyjście tu było dobrym pomysłem... Cóż, nie mogłam jednak odmówić prezentu.
   - Idę... po napoje - mruknęłam i ruszyłam ku wyjściu. Zignorowałam próbę zatrzymania mnie pod pretekstem późniejszego zakupu u ludzi do tego wyznaczonych. Chciałam jak najszybciej znaleźć się daleko od tłoku. Przepychałam się przez ludzi, aż trafiłam pod automaty, gdzie kiedyś stałam z Piotrkiem. Zaśmiałam się w duchu. Kto by pomyślał, że po kilku miesiącach będę tak strasznie zakochana w tym chłopaku, i że mimo miłości nie mogę z nim być?
  Kupiłam puszki z słodkimi płynami i już miałam odchodzić w stronę hali, gdy usłyszałam dwa głosy, a potem męski śmiech. Powoli odwróciłam głowę i oniemiałam. Te same postacie, których wyszukiwałam. Stali, we dwóch, trzymając w rękach dymiące się papierosy. Miałam wrażenie, że moja szczęka chwieje się nad podłogą - przecież Piotrek zarzekał się, że nigdy nie zapali choćby jednego, a teraz wraz z Bartmanem (którego nieraz upominał o wyjście z nałogu) chowali się w jednym z mniej zaludnionych miejsc w budynku paląc.
  Nie wnikałam nawet o czym rozmawiają, po prostu szybko odeszłam z tego miejsca. Bałam się ich reakcji gdyby mnie zauważyli, to mogłoby być niemiłe spotkanie. Otępiała, wróciłam i usiadłam w tym samym miejscu, jak maszyna nie odpowiadając na żadne pytanie lecące w moją stronę.
   - Trzymaj - powiedział Kuba, podając mi biało-czerwony szal i koszulkę z numerem 4. Uśmiechnął się pocieszająco gdy mój wyraz twarzy zmarniał jeszcze bardziej. - Jeszcze ktoś pomyśli, że jesteś od tych drugich.
Podziękowałam i narzuciłam na szyję szalik. Gładziłam ręką numer na koszulce, a gdy zaczął się mecz, nałożyłam ją na ubrania. "Palacze" byli już w strojach, gotowi do gry. Zaczęło się spotkanie, a ja kurczowo wbijałam paznokcie w dłoń. Byle tylko nie uciec w środku meczu...

   Ostatnia piłka, zwycięstwo mieliśmy już w rękach. Wszyscy wstali, w pełni ciesząc już się z wygranego spotkania. Zwłaszcza, że był to ostatni mecz w sezonie, obroniliśmy mistrza. Ostatnia zagrywka, ostatnie przyjęcie, ostatnia wystawa i atak. Udało się!
  Cała hala krzyknęła uradowana. Sama też nie ukrywałam uśmiechu pchającego się na twarz. Rok temu mogłam tylko pomarzyć o przyjściu na Podpromie, a teraz cieszyłam się z wszystkimi mistrzostwem właśnie tutaj.
  Kiedy już udało mi się wyrwać z uścisków rodzeństwa i kibiców-sąsiadów, a na miejscu gdzie niedawno rozgrywany był mecz rozkładano podium, zostałam pociągnięta przez Milę do rozdających autografy siatkarzy. Stanęłam z nią w kolejce, patrząc jak po hali biegają dzieci kopiąc piłki, a w jednej z twarzyczek rozpoznałam Alka- chłopca z lotniska, któremu pomogliśmy znaleźć tatę. On także mnie zauważył i energicznie zaczął machać biegnąć w moją stronę.
   - Róza! - krzyknął przytulając się do moich nóg. - Wygrali!
   - Wiem,  - pogładziłam go po ciemnych włoskach i już znów pobiegł do kolegów. Kamila spojrzała na mnie jakbym przed chwilą zwalczyła inwazję obcych. - Nieważne.
  Tłum po autograf się rozrzedził i mogłam ujrzeć siatkarza do którego szłyśmy. Momentalnie się odwróciłam chcąc odejść, ale Kamila złapała mnie mocno za przegub i nie pozwoliła na żaden ruch w przeciwną stronę.
   - Kamila, proszę cię. - szepnęłam. - Tylko nie to!
   - Właśnie tak. - rzekła stanowczo blondynka wpychając mi w ręce notes i długopis - Bierzesz ten przeklęty notes i z grzecznym uśmiechem prosisz o autograf Cichego, inaczej się stąd nie ruszamy.
  Westchnęłam i stanęłam w kolejce, gdy Kama z uśmiechem podeszła do kolejki, gdzie podpisywał Lotman. Z kołaczącym sercem obserwowałam jak coraz mniejsza odległość dzieli mnie od Piotra, aż wyniosła ona zero. Nie podnosząc wzroku, podałam mu notes i długopis, dopiero wtedy odważyłam się na taki rodzaj kontaktu.
   Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, a potem wzrok skierował na moją koszulkę. W chwili, w której spoglądaliśmy sobie w oczy, zauważyłam lekko unoszący się kącik ust. Patrzyliśmy na siebie od dłuższej chwili, która dla mnie zdawała się być wiecznością. Znów czułam jak nadzieja i miłość przepełnia moje serce. Trwało to jednak tylko chwilę, potem spoważniał i spuścił wzrok na otworzony zeszycik.
   - Imię? - zabolało. Czułam jak opadają mi skrzydła. Zapomniał o mnie...
   - R...Roksana - wydukałam, patrząc jak siatkarz piszę dedykację dla nieistniejącej dziewczyny. Podziękowałam i odeszłam na bok. Nie wierzyłam w to, co się przed chwilą stało. Nie, to nie może być prawdą...


                                      ***************************************

  Jestem idiotą! Pieprzonym, samolubnym idiotą! Była tak blisko, a ja wszystko spieprzyłem!
  Bez okazywania złości, rozdałem do końca podpisy i zaciskałem ze złości pięści. Niech to szlak!
   - Piotrek! - usłyszałem dziecięcy głos. Odwróciłem się i zobaczyłem małego chłopca pędzącego w moją stronę. Skąd ja go znam?
  No tak, Alek!
    - Piotrek, udało się! - wrzasnął gdy przykucnąłem do niego. - Super grałeś.
    - Dzięki - uśmiechnąłem się do malucha.
    - A gdzie Róza? - zapytał rozglądając się po hali.
    - Nie wiem - odpowiedziałem próbując stłumić wciąż trwającą na siebie złość.
    - Czemu nie wiesz? - zmarszczył brwi. - Widziałem ją koło ciebie.
    - Ona... poszła sobie.
    - Nie może tak po prostu pójść! Idź po nią. O, tam jest! - wskazał rączką na wędrującą ku wyjściu dziewczynę.
    - Ona chyba nie chce mnie widzieć - utkwiłem wzrok w podłodze.
    - Chce, na pewno! Inaczej by nie płakała. - mówił z zabawnym oburzeniem w głosie. Obejrzałem się; faktycznie, ocierała ręką spływające po twarzy łzy. Ten obraz pobudził coś we mnie. Jak mogę patrzeć jak ta dziewczyna przeze mnie płacze, gdy serce krzyczy "biegnij za nią!" Zdecydowałem się posłuchać go.
    - Dzięki, mały - rzuciłem wstając. Ruszyłem w stronę trzęsącej się dziewczyny. To ostatnia nadzieja na odzyskanie jej i nie chcę jej tracić.

                                      **************************************
   - Ależ ten Paul jest miły - w moją stronę szła rozpromieniona Kamila. - A jak...
   - Nijak - nie dałam jej skończyć, czując, że zaraz się rozpłaczę. - Możesz mnie na chwilę zostawić samą?
   - Pewnie - odparła i poszła do brata. Usiadłam na schodach na trybunach i poczułam jak na ręce spadają mi łzy. Chłopak, za którym tęskniłam cztery miesiące, dla którego cierpiałam i wyrywałam sobie włosy z głowy denerwując się, by nie zrobił sobie nic złego po prostu o mnie nie pamiętał...
  "Dlaczego?" to pytanie wciąż krążyło mi po głowie, gdy obserwowałam jak pełne radości dziewczyny odchodzą z autografem mojego ukochanego. Nie, nie mogę tu zostać. Wstałam i ruszyłam ku wyjściu wciąż płytko oddychając.
   - Rose! - usłyszałam za sobą, ale nie odwróciłam się nawet. Nikt nie był w stanie mnie zatrzymać kiedy życie praktycznie było bez sensu. - Zaczekaj!
 Nadal brak reakcji z mojej strony. Usłyszałam bieg i wiedziałam, że nie ucieknę już przed tą osobą. Kuba był szybszy ode mnie.
   Ktoś obrócił mnie za ramię i mocno do siebie przytulił. Zdezorientowana odepchnęłam go (poczułam, że to mężczyzna) i moim oczom ukazał się Piotr. Jego oczy... wyrażały teraz tyle emocji; cierpienie, radość, wzruszenie i jeszcze kilka innych, które ciężko było mi rozszyfrować. Nawet gdyby zranił mnie niejednokrotnie, nawet gdyby to on zakończył nasz związek, nie byłabym w stanie nie wtulić się w jego ramiona powtórnie. Słyszałam jak bije mu serce, a on dobrze mógł wyczuć moje. Niczego innego w tym momencie nie trzeba mi było. Po chwili zatopiłam swoje usta w jego, znowu czując spływające łzy, tym razem szczęścia.
   - Piotr... Czyli jednak pamiętasz jak się nazywam. - mruknęłam gdy oddzieliliśmy się od siebie.
   - Oczywiście, że pamiętam, głuptasie. - uśmiechnął się uroczo. - Nigdy nie byłbym w stanie zapomnieć imienia najcudowniejszej kobiety jaka stąpa po ziemi. Różo, kocham cię mimo rozłąki czasu i zawsze będę to robił. Proszę, pozwól nam znów zaistnieć.
    - Ja ciebie te...
    - Tu jesteś! - krzyknął Igła idąc w naszą stronę, a zauważając mnie widocznie jego uśmiech się rozszerzył. - Miło cię znów widzieć, Rose. Pozwól jednak, że porwę na chwilę tego oto pana - wskazał na Nowakowskiego. - który musi odebrać kilka nagród. Obiecuję, że dzisiaj jeszcze go zwrócę!
    - Zaraz przyjdę - mruknął do Igły, tym samym przytulając mnie. - Nie chcę odbierać niczego, najlepszą nagrodę mam tutaj, ciebie.
     - Piotrek, chyba jednak musisz. - spojrzałam mu w oczy.
     - No ok - uśmiechnął się. - Poczekałabyś na mnie... po tym wszystkim?
     - Oczywiście.
     - Dziękuję. - pocałował mnie w policzek i uciekł do drużyny.
  Patrzyłam jak podchodzi do niego grupka osobników ubrana w pasiaki. Nie było mi jednak dane widzieć dalszych losów rozmowy, bo ni stąd, ni zowąd urosła przede mnie Kama z szklanką w oczach.
   - Wiedziałam, że mi się uda! - krzyknęła wieszając się mi na szyi.
   - Dzięki, za wszystko - opatuliłam ją swoimi ramionami i razem poszłyśmy patrzeć jak Resoviacy odbierając puchar i cieszą się z wygranej.
  Dla mnie jednak nie wygrana mistrzostwa była przyczyną radości, a widok roześmianego chłopaka, którego miłość odzyskałam.
 Czasami warto żyć, właśnie dla takich chwil...

--------------------------------------------------------------------

Możecie mnie za to zabić, śmiało ._.
Wybaczcie za brak odzewu z mojej strony przez ostatnie kilka dni, ale sytuacja w jakiej jestem nie pozwalała mi nic sensownego wymyślić... Przepraszam :(
Ach, zapomniałabym...
Moja droga Resovio, wierzymy w Ciebie do końca! Do boju, pokażmy że nie bez przyczyny jesteś MISTRZEM POLSKI!
No, to chyba tyle z mojej strony. Do następnego!

sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 24


 ...
"Jeśli kiedyś wybrać będę mógł jak to zrobić 
To przecież dobrze, dobrze o tym wiem 
Chciałbym umrzeć z miłości."


 Cisza.
 Tylko ona mnie otacza, tylko ona może mnie wysłuchać bez zbędnego pocieszania czy odgrywanych scen zrozumienia. Chłopaki mogą tylko próbować zrozumieć moją sytuację. Oni wszyscy nie wiedzą jak to jest, bo to oni zostawiają bliskich, a nie są opuszczani, zawsze. Ich ból serca znika z zwiększającą się liczbą alkoholu w krwi.
  Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że moje życie zmieniało się w jedną wielką wegetację. Gdy wychodziłem z domu, jechałem prosto na halę, nigdzie więcej. Godzinami udawałem, że panuję nad tym co dzieje się w moim sercu. Wystarczyło, że zapadła noc, wtedy wszystko jest inne. Serce mocniej boli, wspomnienia wracają jak odczytywane na nowo karty ulubionej książki. I choćbym chciał zapomnieć, uda mi się to tylko na dzień, wraz z ciemnością powróci każda unikana myśl.
  Usłyszałem trzask drzwi i kilka nerwowo wypowiedzianych niecenzuralnych słów. Bartman, na pewno. Po chwili zobaczyłem właśnie niego, poczerwieniałego ze złości.
   - A tobie co jest? - zapytałem, a on padł na fotel naprzeciw mnie.
   - Co mi jest?! Róża mi jest! - wykrzyczał, a mnie sparaliżowało. Widział ją, moją Rose... - Nie wiem co ty w niej widzisz. No nie patrz na mnie jakbym tu paradował nago! Nie zdziwię się jak znienawidzisz mnie za to. Sam z resztą zabiłbym kogoś za taką informację.
   - Czyli za co?
   - Dzisiaj, dosłownie godzinę temu, szła po przeciwnej stronie ulicy. Chciałem podejść, przywitać się i zapytać co z Wami się stanie. Ale wtedy zauważyłem obok niej jakiegoś bruneta. Objął ją i zaczął mruczeć coś do ucha. Ta tylko spuściła głowę i potakiwała mu. Nie protestowała niczemu, pozwoliła mu jeździć dłonią po całej talii i biodrach. Postanowiłem, że nie zostawię tak tego, przeszedłem na drugą stronę i zacząłem za nimi iść. Miałem taką ochotę przyjebać kolesiowi, ale Bogu ducha on winny, to ona udaje, że kocha. Po kilku minutach chłopak wszedł do jakiegoś budynku, a ona pozostała na zewnątrz. Gdy z nią "rozmawiałem", starała się jakoś tłumaczyć, ale nie rwała się do tego specjalnie. Nie podjęła nawet próby przeprosin, zachowała się jak zwykła szmata. W ogóle...Piotrek, wszystko ok?
  Czułem się jakby ktoś wyrwał mi serce i rzucił je daleko w ocean. Pozostała po nim pustka tak bardzo paliła, a oczy momentalnie zaszły mgłą. Zostawiła mnie dla kogoś? Po tym jak mówiła mi, że nie przestanie mnie kochać, że nie chce mnie zostawiać... Po tym jak wychodziła ze łzami w oczach z mojego domu? Przecież gdy nie zależy ci na kimś, nie płaczesz przed odejściem.
   - Jak on wyglądał? - wydusiłem z zaciśniętego gardła.
   - Że co?!
   - Jak wyglądał ten facet, który z nią szedł?
   - Czarne włosy, średniego wzrostu, trochę za śmiały na mordzie i chyba narzucał jej wszystko, bo ona nie była zadowolona z jego słów i dotyku.
 Słysząc to, otworzyłem szerzej oczy. Wszystko wskazywało na... Krawczyka. Ale czy zostawiłaby mnie dla niego? Pokręciłem przecząco głową. Nie, to nie może być prawdą. Co mam zrobić, żeby wybudzić się z tego nienormalnego koszmaru?!
  - Zrozum, ja nie chciałem cię tym dołować. Po prostu lepiej, żebyś dowiedział się wcześniej niż...
  - Nie mam do ci tego za złe, dzięki. - mruknąłem i wymusiłem się na niemrawy uśmiech. Milczeliśmy. Dobrze zrozumiał, że tego mi było trzeba bardziej niż rozmowy.
  - I co z tym zamierzasz zrobić? - zainteresował się po kilku minutach ciszy.
  - Chcę tylko, żeby była szczęśliwa. - zagryzłem wargi, tym samym powstrzymując napływające łzy. Nowakowski, ogarnij się, nie masz dziesięciu lat! - Obojętnie czy ze mną, czy z kimś innym. Brakuje mi jej, ale ona kocha innego. Trudno, muszę się z tym pogodzić.
  - Współczuję ci. Mogę ci teraz jakoś pomóc?
  - Nie sądzę. Chciałbym zastanowić się jeszcze nad tym wszystkim, jeśli mogę, w samotności.
  - Jasne, już idę. Wpadnę potem.
    Kiwnąłem głową i czekałem aż Bartman opuści mój dom, gdy z hukiem wpadł Lotman.
  - Powiedziałeś mu? - zwrócił się do Zbyszka, a gdy ten przytaknął, kontynuował. - Cholera, Zibi, nie mogłeś na mnie poczekać? Ona wcale nie...
   - Jasne, nie kocha tamtego i jest zakochana jeszcze w Picie, co? Oj, Paul, za naiwny jesteś. - zaśmiał się. - Lepiej chodź, Cichy musi zostać sam.
  Zdezorientowany Amerykanin poszedł za Zbyszkiem do przedpokoju, ale przedtem spojrzał jeszcze na mnie. Dało się wyczytać z jego oczu, że chce mi coś powiedzieć, ale powstrzymywany przez Zbyszka, odszedł zrezygnowany. Po chwili jednak usłyszałem odgłosy kłótni między nimi. Nie trwało to długo, bo oddalili się na tyle daleko, bym nie usłyszał choćby słowa więcej. Tak to przynajmniej przyjąłem.
  Zostałem sam. Cisza stała się teraz drażniąca, a chęci do życia pękły niczym mydlana bańka. Wcześniej miałem nadzieję, że wróci, że znów będziemy razem, tak jak kiedyś. Że znowu usłyszę ten dźwięczny śmiech i nieśmiałe "kocham cię" skierowane w moją stronę. Mówią, że nadzieja umiera ostatnia. W takim razie nie powinienem już żyć.
                                                                    ***********

...
"Podróż w ciszy, chociaż zawsze sięgam moją
Dłonią i dotykam ciebie
Jesteś daleko, w moich wspomnieniach"



 Wyszłam z komisariatu przez potężne drzwi i od razu uderzył mnie mocny podmuch wiatru. Przymknęłam powieki, z których wypłynęły łzy.
  Przed kilkoma minutami wypowiedziałam na raz chyba najwięcej słów w całym życiu. Przynajmniej w słusznym celu - Krawczyk dostanie za swoje. W środku jednak czułam jeszcze obawę przed spotkaniem rozwścieczonego i pragnącego zemsty chłopaka.
    Zrezygnowana, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że padał deszcz, a ja stałam jak idiotka, pozwalając na przesiąkanie wodą ubrań. Pobiegłam więc pod najbliższe schronienie, którym był daszek przed kilkoma sklepami.
  Czas, żeby zadzwonić do Paula i poprosić go o spotkanie. Nie będzie to łatwe, ręce mi się trzęsły na samą myśl spotkania Piotrka. Bałam się jego reakcji na mój widok. Miałam wielką nadzieję, że nie wyrządziłam mu aż takiej krzywdy, o jakiej mówili. Z resztą nawet bez ich słów czułam się okropnie. Przecież on nic złego nie wyrządził...
   Na ramieniu poczułam czyjąś ciepłą dłoń. Przeszedł mnie dreszcz. Pierwsze co przeszło przez głowę, to rozwścieczony Maciek. Okręciłam powoli głowę. Spodziewałam się postaci wysokiego bruneta, więc jakie musiało być moje zdziwienie gdy zobaczyłam lekko uśmiechającą się Kamilę. Nie była wściekła czy wystraszona, po prostu patrzyła na mnie z ulgą wypisaną na twarzy.
   - Kamila? Co ty tu...? - nie dane mi było nawet skończyć zdania, bo już po chwili mocno mnie do siebie przytulała.
   - Spokojnie, złapią go, zobaczysz. - szeptała mi do ucha. - Kuba mi wszystko powiedział, przepraszam, że nie zrozumiałam tego w odpowiednim czasie. Ale teraz już wszystko będzie jak trzeba.
  Uśmiechnęłam się sama do siebie. Powiedzenie Kubie przy śniadaniu o mojej sytuacji było dobrym pomysłem. Ten chłopak coraz bardziej mnie zaskakuje, rzecz jasna pozytywnie.
   - Masz rację, nie pozwolę się już niczemu zepsuć. Najpierw jednak muszę naprawić wszystko co zniszczyłam. Chciałabym to wyjaśnić Piotrowi i Bartmanowi. Pit o niczym nie wie, a Zbyszek widział mnie z Krawczykiem i nie był za bardzo zadowolony.
   - To co zamierzasz z tym zrobić?
   - Rozmawiałam z Lotmanem, pomoże mi. Postara się, żebyśmy się zobaczyli i wtedy wyjaśnię całą sytuację.
 Kamila aż klasnęła w ręce z radości.
   - Świetnie! Wszystko uda nam się załatwić jednego dnia. Nie wiesz nawet jak za tobą tęskniłam... To znaczy byłaś, ale jakby tylko ciałem, dusza przy Maćku umiera.
 Przytaknęłam i od razu chwyciłam za telefon. Wolałam mieć to wszystko za sobą i już mieć przy sobie Nowakowskiego.
   - Yeah? - usłyszałam po kilku sygnałach.
   - To ja. - mówiłam starając się dobierać dobrze słowa, rzecz jasna po angielsku. - Jestem już po zeznaniach. Mogłabym z wami porozmawiać?
  Milczał. Podejrzewałam, że dogadywał się z kimś. Udało mi się usłyszeć tylko głębokie westchnięcie.
   - Postaram się być z nimi za pół godziny na Podpromiu. Dasz radę?
   - Oczywiście. Już tam idę. - rozłączyłam się i szybkim krokiem ruszyłam w stronę Podpromia.
   - Hej, gdzie ty pędzisz? - Kamila ledwo nadążała za mną.
   - Walczyć o miłość. -  rzuciłam i po chwili u mojego boku pojawiła się uradowana Kama.
     Około pół godziny później stałyśmy już przy celu. Z racji, że było strasznie zimno, kupiłyśmy w automacie kawę i czekałyśmy.
   - Rose?
   - Tak?
   - Mocno tęsknisz za Piotrkiem? No, wiesz o co chodzi.
   - Gdyby można to było ująć w słowa. Czułam się jak zgubione w środku miasta dziecko. Chciałam go spotkać. Włóczyłam się po mieście mając nadzieję, że wpadnę na niego przypadkiem i będę mogła przeprosić i błagać o przebaczenie. Nie było mi to pisane, jedynie jego zdjęcie było przy mnie... Każdej nocy łzy spływały po moich policzkach, a wargi przegryzałam do krwi, byle tylko nie łkać. Tyle razy wystukiwałam jego numer telefonu, ale ani razu nie odważyłam się zadzwonić. Nie chciałam mu utrudniać zapomnienia o mnie. Nie jestem warta jego cierpienia... Cóż, może chociaż mi wybaczy to co zrobiłam. Chciałabym znów z nim być, o ile mi wybaczy...
 Nie powiedziałam już nic innego, bo koło nas pojawił się Lotman. Sam. Zamilkłam, wyczekując choćby jednego słowa usprawiedliwienia ich nieobecności, lecz z sekundy na sekundę cisza stawała się coraz bardziej uciążliwa.
   - Przyjdą? - spytałam.
   - Nie. Bartman nie dał mi nawet podejść do Pita, jest załamany. Gdy ktokolwiek powie twoje imię, zamyka oczy i klnie. Przepraszam, starałem się.
  Kubek z kawą mimowolnie wypadł mi z rąk wylewając na śnieg brązowo-czarną ciecz. Oczy zaszły mi  mgłą, a oddech głośniejszy niż zwykle.
 Wpatrywałam się w ziemię gdy moje serce, niedawno posklejane, znów roztrzaskiwało się na małe drobinki. Cała nadzieja, którą gromadziłam w sobie przez ten miesiąc... Po prostu znikła.

Dlaczego tak to wszystko się potoczyło? Nie tak miało być. Istnienie bez osoby, którą się kocha, nie ma celu...
  - Rose, chodź. - Kamila, wyraźnie rozgniewana, chwyciła mnie za przegub i pociągnęła za sobą. - Bezczelny Bartman! Niech ja go tylko dostanę w swoje ręce, nie pożyje długo! Choćbym go miała własnymi rękoma udusić! Idiota... Damy radę, słyszysz? Spotkasz Piotra, obiecuję ci to. Chodźmy teraz do Kuby, może on porozmawia z tym imbecylem.
 Nie protestowałam, było mi to obojętne gdzie idę. Nie czułam nic poza ogólnym otępieniem.
Straciłam nadzieję, że cokolwiek będzie normalnie. Nie chcę żyć, to za bardzo boli...

----------------------------------
Przepraszam przepraszam przepraszam! Znowu... Faka XD
Od razu mówię, że nie mogłam z siebie wydusić tego rozdziału, bo jest... smutny, nawet bardzo.
Sovia do boju! ♥
Do następnego ;)