poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział 29



Na pewno doświadczyłeś kiedyś uczucia zwanym miłością. Wiesz zatem ile wtedy znaczy dla Ciebie TA osoba, jak dużo chcesz dla niej poświęcić. Każda wdzięczność cieszy kilkakrotnie bardziej niż u innych ludzi, a cierpienie mocniej ściska serce. Nawet cisza staje się piękniejsza niż zwykle, nie mówiąc już o rozmowach. Nie rozumiem ludzi, którzy nudzą się sobą i mówią, jak bardzo byli w sobie zakochani. Według mnie miłość nie mija, a na pewno nie w moim przypadku.

Udało mi się znaleźć właściwą klinikę dla Róży. Już po trzech dniach otrzymała wypis z warszawskiego szpitala, a kilkanaście godzin później jechaliśmy już do Berlina. Czułem, że jest trochę lepiej nastawiona, ale nie do końca wierzyła w to wszystko. Nic dziwnego, wwzystko działo się bardzo szybko.
- Piotrek, boję się. - mruknęła pewnego słonecznego dnia, kiedy siedzieliśmy na tarasie małego wynajętego apartamentu.
- Twoje potwory też wychodzą z szafy? - pstryknąłem ją lekko w nosek, po czym zmarszczyła skórę na nim.
- To nie jest śmieszne. - oburzyła się. - Martwię się o coś zupełnie innego.
- Co takiego?
- Że... - zawahała się. - że ja z tego nie wyjdę. To choróbsko męczy mnie już dość długo, brak mi sił, a leczenie przedłuża się z dnia na dzień... A co jeśli nie będę mogła mieć operacji? Albo mój organizm nie będzie chciał już przyjmować leków? Najgorzej będzie jak...
- Najgorzej będzie jak zarazisz mnie tym podejściem. Rose, musisz uwierzyć, tak jak ja! Chcesz wyzdrowieć?
Pokiwała głową.
- Też o tym marzę, tak samo jak o zestarzeniu się z tobą, znalezieniem odpowiedniego miejsca na ziemi, gdzie będziemy mogli się pobrać i założyć rodzinę. - splotłem nasze dłonie. - Twoje serce, choć podobno uszkodzone, będzie pracowało bardzo długo, uwierz w to. Kocham je, tak mocno jak ciebie i nie pozwolę by przestało bić.
To wystarczyło, by trochę ukoić jej nerwy. Chociaż na jaki czas.

W Niemczech spędziliśmy na przygotowaniach do zabiegu prawie miesiąc. Cierpienie w jej oczach codziennie się zwiększało, tak samo jak moje poczucie winy... Może to przeze mnie, moją nieobecność w jej życiu to wszystko się ujawniło? Dlaczego nie załatwiłem lepszego lekarza? Idioto, ona może w każdym momencie umrzeć, postaraj się temu zapobiec!
Ona także nie potrafiła przyjąć do siebie wiadomości, że to nie jest jej wina, przez co częściej dostawała ataków kaszlu. Przytulałem ją wtedy do siebie i długo trzymałem w ramionach, ale także nie czułem spokoju.
- Wiesz czego mi chyba najbardziej szkoda? - zapytała drżącym głosem gdy bawiłem się jej włosami. Zapytałem o co chodzi, na co odpowiedziała: - Tego, że moja szansa na zostanie baletnicą przepada, a ja nic nie mogę z tym zrobić, nawet teraz nie mogę ćwiczyć.
- Sama, nie. - rzuciłem i wstając wyciągnąłem ku niej rękę. - Za to ja mogę ci pomóc. Naucz mnie tańczyć, tak jak kiedyś obiecałaś.
Brak muzyki w niczym nie przeszkodził, zaczęliśmy powoli się bujać. Gdy położyła głowę na mojej klatce piersiowej, a dłoń oparła na mojej, ciepło w moim sercu dawało się mocniej odczuć. Przymknąłem oczy i zaciągnąłem się zapachem jej włosów. Był tak nieziemsko słodki, jak ona cała. W pewnym momencie głęboko westchnęła.
- Chciałabym żeby ta chwila trwała wieczność. Nie czuję teraz bólu tak jak zawsze... Ale już nie mam siły, boli mnie wszystko. Następnym razem postaram się wytrzymać dłużej.
Po tych słowach odprowadziłem ją do sypialni, gdzie prawie od razu zasnęła, a ja zrozumiałem, że muszę zrobić coś, by ją uszczęśliwić, tak na zawsze. Już niedługo, mówiłem w myślach, niedługo...

Dzięki temu postanowieniu, po kilku dniach stanąłem dumny z siebie w kuchennych drzwiach. Rose sączyła powoli kawę i kończyła obiad, nie zauważając nawet, że wszedłem do pomieszczenia. Dopiero kiedy zbliżyłem się do stołu, uniosła wzrok, a potem prawy kącik ust. Pocałowałem ją lekko w policzek i usiadłem na krześle obok.
- Mam dla ciebie niespodziankę. - na dźwięk mojego głosu rozszerzyła oczy i spojrzała pytająco.
- To znaczy?
- Byłem dzisiaj w klinice. - zacząłem, a ona odłożyła kubek i gestem nakazała mi kontynuować. - Ci lekarze niedługo znienawidzą mnie do końca, tak długo ich męczę. Rzecz w tym, że za tydzień będziesz już po operacji.
Spodziewałem się różnych reakcji, od złości, spowodowanej nieświadomości co się dzieje, po wybuch euforii. Dlatego też byłem w ogromnym szoku, gdy po zasłonięciu dłonią ust, spuściła wzrok i kiwnęła głową.
- Dobrze, w takim razie nie pozostaje mi nic innego niż zacząć się przygotowywać.
- Nie cieszysz się? - zapytałem zawiedziony.
- Owszem, ale jednocześnie okropnie się boję. - spojrzała mi w oczy. - Dziękuję za te starania. Jesteś niesamowity, wiesz?
Zacząłem wodzić wzrokiem po jasnych blatach, uciekając od tej nadchodzącej chwili. No dalej, dasz radę...
Dziewczyna wstała i zaczęła sprzątać po swoim marnym posiłku. Stanąłem koło niej.
- Moglibyśmy... wyjść dzisiaj gdzieś? - mruknąłem. - Powinniśmy trochę odpocząć ostatni dzień przed ciężkim tygodniem, co ty na to?
- Cóż, jeśli chcesz, oczywiście, że możemy.
Mruknąłem coś w odpowiedzi i pomogłem jej zgarniać wszystko na właściwe miejsca.
Kilka godzin później siedziałem na kamiennych schodach przed domkiem i czekałem. Nie trwało to jednak długo, bo po chwili usłyszałem jak otwierają się drzwi
Spojrzałem w tamtą stronę i po raz kolejny na jej widok zgłupiałem. Czy za kilka lat wciąż będę tak wariował na widok jej ciemnych kręconych włosów czy błyszczących oczu? Tego dnia loki opadały na jej ramiona wyjątkowo lekko, a sukienka wydobywała z jej wnętrza jeszcze więcej kobiecości, co ogólnie wywierało na mnie niesamowite wrażenie.
Prawie bezgłośnie zeszła na dół i westchnęła.
- Nie jestem w stanie nosić żadnych wysokich butów, to okropnie męczy. - zaczęła wiercić dziury w ziemi baleriną. - Idziemy?
Przytaknąłem i, kiedy już wstałem, chwyciłem ją za rękę i ruszyliśmy przed siebie.
Dzień był wyjątkowo ciepły, a mimo tego jej ramiona zakrywały rękawy. Zimne palce, które splatały się z moimi przypomniały mi, że przecież od jakiegoś czasu cały czas jest jej zimno. Była tak osłabiona, że nie miała siły na najprostsze czynności życiowe i zasypiała w środku dnia, budzona tylko przez kaszel i koszmary. Nie potrafiłem zrozumieć tego, że, tak jak mawiała, "tak musi być".
Milczenie, które między nami panowało nie było męczące, z czasem udało mi się do niego przyzwyczaić. Mijaliśmy mnóstwo ludzi, ale pewien obraz od razu rzucił mi się w oczy.
Na ławce przed jednym z ogromnych ogrodów, siedziała starsza para. Mężczyzna obejmował staruszkę, która cały czas mówiła czule patrząc mu w oczy. Kiedy skończyła, on przyciągnął do siebie, po czym lekko pocałował w czoło i głowę położył na swoim ramieniu.
Niby nie było to czymś specjalnym, jednak cieszyła mnie myśl, że za jakiś, w tym samym wieku co staruszkowie, będziemy spędzać ze sobą godzinami czas, aż do końca.
- Mamy konkretny cel czy dzisiaj krążymy po prostu po mieście? - zapytała cicho mrużąc oczy pod wpływem słońca, ale wciąż się uśmiechała.
- Zaraz będziemy na miejscu.
Patrząc na jej postać, zacząłem się mocniej denerwować, dlatego z przyjemnością stwierdziłem, że widzę już  to miejsce, do którego zmierzaliśmy. Dość głośny szum wody wybił ją z tropu, lecz kiedy ujrzała Sprewę, spojrzała na mnie.
Z rozkoszą obserwowałem jak zszokowana lekko się uśmiecha.
Bez słowa podeszliśmy bliżej i usiedliśmy na murku naprzeciw rzeki. Muzyka, która dochodziła zapewne z jakiegoś festynu, skutecznie zagłuszała ciszę przed dobry kwadrans. Kiedy jednak zrobiło się niezręcznie, odezwałem się.
- Pamiętasz pierwszy dzień kiedy tu przyjechaliśmy? Chciałaś zobaczyć coś, co wpadnie ci mocno w pamięć i, zamiast choćby bramy Brandenburskiej, wybrałaś Sprewę. Racja, to piękne miejsce.
- Nie rozumiem do końca o co ci chodzi. - rzuciła spoglądając w moją stronę.
- Chcę po prostu, żebyś lepiej zapamiętała to miejsce. To znaczy miała więcej wspomnień...
Spojrzała na mnie spod ukosa. Dawaj, nie pękaj, Pit! Stanąłem przed nią, pomogłem jej wstać i spojrzałem w te brązowe, piękne oczy.
Westchnąłem i po prostu uklęknąłem przed nią. Z kieszeni wyciągnąłem małe, fioletowe, okrągłe pudełko. Powoli uchyliłem je ukazując pierścionek.
- Różo. - zacząłem, a w jej oczach mogłem wyczytać rosnące zdziwienie. - Wyjdź za mnie.
Z sekundy na sekundę coraz bardziej żałowałem, że wypowiedziałem te słowa. Klęczałem z tym pierścionkiem wystawionym w jej stronę czekając na jakąkolwiek reakcję. Jak na złość, nie było żadnej prócz rosnącego zdziwienia z jej strony. Już chciałem wstać, przeprosić za wygłupienie się i spróbować jakoś zapomnieć o tym i zapewne gdyby nie pewien ruch z jej strony, zapewne tak bym zrobił. Dziewczyna zbliżyła się i uśmiechnęła tak, że aż na chwilę zabrakło mi tchu.
- Oczywiście, że tak. - powiedziała schylając się do mnie. Nie czekając dłużej, wyjąłem z pudełeczka pierścionek i założyłem jej na palec serdeczny. U niej wydawał mi się jeszcze piękniejszy niż u jubilera.
Kiedy już ona zdążyła przyjrzeć się pierścionkowi, pocałowałem ją lekko w usta.
- Teraz już nigdy cię nie opuszczę. - wyszeptałem jej w ucho i przytuliłem mocno do swojej piersi.
Niby był to tylko moment, kilka minut, a jednak teraz czułem bardziej jej bijące serce, słyszałem każdy oddech czy choćby czułem delikatność włosów.  Nie mogło być w tej chwili nic lepszego niż to uczucie...


Po kilku dniach byliśmy już gotowi do operacji, ona fizycznie, ale oboje psychicznie. Zrozumiałem, że po ostatnim wydarzeniu, jeszcze gorzej zniósłbym jej stratę. Oczywiście, nic nie wskazywało na złe zakończenie operacji i taką myślą żyłem.
Siedzieliśmy właśnie na jednym z łóżek szpitalnych, zasłuchani w co chwilę powtarzającą się muzykę jednej ze stacji radiowych, kiedy do sali wszedł lekarz. Ubrany typowo jak na zwykłą przechadzkę po oddziale, wyczytał jej imię i nazwisko, po czym nakazał mi wyjść. Zrobiłem to, co mi kazał i czekałem aż Różą będzie pod narkozą. Wtedy wystarczy tylko kilka godzin i, tak jak powiedzieli nam, możemy wracać do Polski. Uśmiech sam pchał się na usta, gdy pomyślałem o wspólnych wakacjach czy choćby weekendzie nad Bałtykiem. Byle tylko z nią.
Nie musiałem długo czekać, bo po mniej więcej piętnastu minutach z pokoju wyjechało łoże z parą lekarzy. Poszedłem za nimi, by być jak najbliżej ukochanej. W czasie, kiedy trwały ostatnie przygotowania, podszedł do mnie lekarz.
- Pan Nowakowski? - przytaknąłem. - Za najdłużej pół godziny będzie operowana pani Wilk.
- Tak, nie wie pan nawet jak bardzo się cieszymy, że...
- No właśnie, cieszymy... - rzucił wpatrując się w karty. - To nie jest wcale takie kolorowe jak wydawało się nam na początku. Jest prawdopodobieństwo, że Róża nie wyjdzie z tego jako zdrowa kobieta.
- Jak to? - zamarłem.
- Otóż każda z tego typu operacji jest ciężka, jednak ten przypadek... długo nie był leczony, mocno dał zdać narządom o swojej obecności, zwłaszcza sercu. Rozumie pan, musimy poruszyć serce, nie ma stuprocentowej pewności, że wszystko będzie dobrze, może też w ogóle z tego nie wyjść.
Patrzyłem na niego jak na kata. Akurat teraz, kiedy Rose leży już prawie na stole operacyjnym, on mówi mi o prawdopodobieństwie śmierci!
- Rzecz jasna, postaramy się, by nic jej nie było, ale...
- Rozumiem - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- W takim razie... Proszę trzymać kciuki. - uśmiechnął się krzywo i odszedł.
Jaki porządny lekarz mówi coś takiego?! Mój strach rósł cały czas. Bałem się nawet otworzyć oczy, bo zawsze za grubą szybą, ona mogła się dusić własną krwią...
Wyszedłem na długi korytarz, stanąłem przed drzwiami i osunąłem się na podłogę ciężko dysząc.
Boże, dlaczego?! Dlaczego ona? Dlaczego to nie mogłem być ja, na pewno lepiej bym to znosił. Przeszła już tyle, a teraz może umrzeć. Cholera, dlaczego mogę ją stracić?! Nie chcę jej zostawiać samej, kocham ją! Tak bardzo...
Drzwi do bloku otworzyły się z hukiem. Spojrzałem zszokowany w tamtym kierunku i spotkałem się wzrokiem z mężczyzną w kitlu.
- Nowakowski? - wydukał niemiecki pielęgniarz. Przytaknąłem. - Chodź.
Gestem nakazał mi iść za sobą wgłąb sali. Podniosłem się i zestresowany podążyłem za mężczyzną, aż do ciemnego pomieszczenia...


----------------------------------------------
Żałosne, czyż nie? Ja pieprzę, to mi się wydaje coraz głupsze... :>
Wszystko potrafię zepsuć, proszę bardzo :D
No to, mamy wakacje... Czy tylko ja ich nie czuję?
Huehue, od jutra mnie nie ma, idę sobie do Częstochowy, a co! Uśmiecha się do mnie te ponad 400 km z buta, po prostu... Moje biodra aż czekają na tego kopa. :D
Trzymajcie kciuki :)
Fajna współpraca z Karolinami mi się zapowiada. :>

Także ten, do następnego! :D

17 komentarzy:

  1. Hahaha, przepraszam, że od tego zaczynam ale..."fajna współpraca z Karolinami mi się zapowiada" <33 Haha, nie wiem, czemu się śmieję, ale jakoś fajnie to zabrzmiało. Noo, fajnie mi się zapowiada współpraca z Dorotą ;D
    Muszę Ci napisać - jakkolwiek to zabrzmi - że od niedawna jakoś poważniej podchodzę do Twojego opowiadania. To znaczy...wczuwam się w to czytanie i chyba wychodzi mi to na lepsze. Naprawdę widzę w końcu, że nie jest to pisane tak hop-siup i że coś to wszystko znaczy. Tak mi szkoda Piotrka. Wbrew pozorom, nie myślę z takim smutkiem o Róży, że coś może jej się stać, że może umrzeć, tylko w tym kontekście, że jeśli umrze, Piotrek już jej nie zobaczy. Strasznie mi go żal, bo ich miłość mogłaby być taka piękna. No, ale nie przesądzajmy! Skoro lekarz go zawołał do jakiejś sali ,to znaczy, że musiała przeżyć. No kurczę...://

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też, aż się morda cieszy ;D
      Jeej, ale mi miło teraz. Nie wiedziałam, że moje "wypociny"mogą kogoś interesować! :D

      Usuń
  2. Caro. - a ze mną fajnie się nie zapowiada? :c
    A ty, Misu, już wiesz, że sie cieszę na nasz wspólny projekt ;)
    Tak strasznie szkoda mi Pita i Róży, że się prawie poryczałam. Ale już się przyzwyczaiłam, że na setball'u zawsze ryczę.
    Jak tylko uśmiercisz Różę, to mówię, że pojadę (no przecież nie pójdę haha XD) na tą Twoją pielgrzymkę i na kolanach będziesz łazić. Myślę, że to dostateczna kara ;> Hah.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, ja też się bardzo cieszę :D
      Serio aż taki tragiczny jest, że płaczesz? :c
      Na kolanach?! Ja na nogach ledwo daję radę! XD
      również pozdrawiam :*

      Usuń
    2. przepłaszam, wyrwało mi się :D

      Usuń
  3. tak się Piotrek cieszył, że znalazł dobrą klinikę, a tu się może okazać, że tylko wyszedł z deszczu pod rynnę.;/
    jejku, oświadczył się Róży!!, ale coś myślę, że mógł się bardziej trochę wysilić, na jakąś mini przemowę czy coś. ;P
    Ale Róża musi przeżyć, może nie wróci już do tańca, nie licząc uczenia tańca Piotrka, ale musi przeżyć. :)
    Ps. W wolnej chwili chciałabym zaprosić na Chwilę drugą. :)
    Żyję chwilą
    pozdrawiam, Jaga20098:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj no taki charakter Pit już tutaj ma :D
      Jak wrócę do domu to przeczytam, obiecuję :)
      Pozdrawiam również ;*

      Usuń
  4. ja tam czuję, bo przynajmniej nie muszę całego dnia przy atlasach spędzać albo na wykładach. :P i nie, to nie jest coraz głupsze, wręcz przeciwnie!
    Boże, wzrusza mnie to coraz bardziej. Róża musi z tego wyjść! Owszem, sama mam świadomość, że nieleczona choroba zwiększa ryzyko niepowodzenia, ale po prostu musi! W ogóle co to za lekarz, który ma takie byle jakie podejście do pacjenta? Nie, nie wyobrażam sobie, abym ja mogła być taka. Ja każdego traktuję indywidualnie, ale na równi, każdy jest ważny jako człowiek. Wilk musi przeżyć, bo ma dla kogo. Ba!, ma z kim, przecież Piotrek na nią czeka i będzie czekał. Najlepsze wsparcie, jakie mogła sobie wymarzyć.
    No i teraz mi będzie smutno. :C

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam! ;c
      To w razie czego jadę tylko do Gniezna! :D
      Wzrusza Cię? Jejku, tak mi miło ^^

      Usuń
    2. a proszę bardzo, Gniezno cię ładnie przywita! ^^

      Zapraszam na dziesiątkę na http://ochroniarz-na-obcasach.blogspot.com/. Pozdrawiam, Caroline. :D

      Usuń
    3. W imieniu Caroline zapraszam na jedenasty rozdział na blogu http://ochroniarz-na-obcasach.blogspot.com/ :)

      Usuń
    4. W imieniu Caroline zapraszam na króciutkie i melancholijne opowiadanie, gdzie pojawiła się część pierwsza - http://labedzi-spiew.blogspot.com/ :)

      Usuń
  5. Matko, taki typowy melodramat... Miłość, zakochani i nutka dramatyzmu na koniec... Ale ten lekarz, to masakra. Mógłby sobie oszczędzić takich słów.
    Ta ostatnia scena mnie ciekawi. Co tam się stanie, hę?
    Piszesz świetnie, i mi tu nie pieprz, bo ci zrobię nalot na chatę, a co. Z bandą psycholi, którzy mnie dzisiaj do jeziora wrzucili... Ehh. A to tak a pro po wakacji. Trochę zimno, ale luzik.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj zobaczysz co ta ostatnia scena znaczy :)
      Wcale, że nie! To zapraszam w takim razie xD
      zimno? Umieram z gorąca na tym asfalcie! Ale chociaż góry widzę ;3

      Usuń
    2. http://time-forlove.blogspot.com/
      Zapraszam do mnie na 7 rozdział.! ;)
      Pozdrawiam ;*

      Usuń
  6. Boże, siedzę i płaczę. Nie mogę dojść do siebie. Jak mi szkoda Pitunia a jak Róży. Są już zaręczeni to tak pięknie brzmi. Mam nadzieje, że Różka wyjdzie ze wszystkiego dobrze. Musi wyjść. Muszą być szczęśliwi.
    Zapraszam do siebie na NOWE ROZDZIAŁY
    kissmeslowley.blogspot.com oraz
    niezwykleinteresujacahistoria.blogspot.com
    Pozdrawiam Annie

    OdpowiedzUsuń
  7. Słyszałam o tej współpracy Waszej. Chyba się zainteresuję jej efektami i zobaczę, jak wam idzie. ;)

    A rozdział jest świetny. Gdyby nie zakończenie, może byłabym w stanie powiedzieć coś sensownego, ale mam mętlik w głowie. Nie wiem, czy operacja się udała, czy nie... Ale nas załatwiłaś. ;) Muszę tylko powiedzieć, że też kiedyś chciałabym spotkać takiego Piotrka, który tak bardzo by mnie kochał i był w stanie zrobić dla mnie wszystko.
    :)

    OdpowiedzUsuń