Dzień dobry wieczór! ♥
Tak więc melduję się tutaj, tak jak obiecałam, z nową opowieścią!
Feel like Alice. - tam się ona pojawi. Mam nadzieję, że kogoś z Was chociaż w małym stopniu zaciekawi. :)
No i zapraszam też, oczywiście, na Magię Rubinu, gdzie zostało mi już tylko kilka postów do dodania :>
Gdyby ktoś też chciał, jakiś czas temu założyłam Tumblra, także ten.. :D
No, to byłoby na tyle.
Pozdrawiam, Misu. :*
I'm sorry, I'm lost.
sobota, 2 listopada 2013
piątek, 30 sierpnia 2013
Epilog - Bo to nadzieja umiera ostatnia.
... i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedynej i Wszyscy Święci.
W końcu nastał ten dzień. Poślubiłem ją, moją Rose, wyznając jej tym samym wieczną miłość i oddanie. A ona zrobiła to samo.
Mojego szczęścia nie można było opisać w żadnej skali ani żadnymi słowami. Miłość i nadzieja wygrały, przezwyciężyły wszystko.
A teraz? Teraz trzymałem ją jak nigdy w objęciach i bujałem się w rytm powolnej muzyki. Zamknąłem oczy, próbując wybłagać, by ta chwil trwała wieczność.
Cała ceremonia minęła bardzo szybko, a Kamila i Krzysiek jako świadkowie sprawdzili się wzorowo. Zbyszek, jako para z Kamą (nie tylko na weselu...) zajęli się przebiegiem imprezy i wyszło im naprawdę dobrze.
Wszystko mijało tak szybko, że nim się obejrzałem, był już późny wieczór, a ja znów tańczyłem z Różą, która w tym momencie spojrzała na mnie z niespokojną miną.
- Mam wrażenie, że jesteś nieco smutny - powiedziała. - Coś się stało?
Uśmiechnąłem się na widok jej niepotrzebnego zmartwienia i przytuliłem ją do siebie.
- Po prostu jeszcze do mnie nie dotarło, że jedno z ważniejszych marzeń właśnie się spełniło.
- Nie wyobrażam sobie teraz mnie bez ciebie. - uniosła lewy kącik ust
- Nie musisz, już nigdy nie będziesz musiała. - wyszeptałem zaglądając w czekoladowe oczy. - Nic i nikt nie może tego zmienić.
Łzy, które na chwilę pojawiły się w jej oczach uznałem za dobry znak. Kochałem ją, a ona mnie, to było pewne...
Blask reflektorów spoczywający na czerwonej zasłonie przede mną, odgłosy rozmów, nawet nerwowe szepty za kulisami - to wszystko nie mogło się nawet równać z tremą, która mną władała. Nastał TEN dzień, jeden z ważniejszych w moim życiu, a ja pragnęłam, by już się zakończył.
Aż w pewnym momencie czerwony materiał się uniósł, a strugi świateł oślepiły moje oczy. Jak przez mgłę widziałam tłum ludzi siedzących naprzeciw sceny i na balkonach. Całe moje ciało zadrżało tak intensywnie, że miałam wrażenie, że lada moment runę na deski filharmonii. Ale tak nie mogło się stać; uniosłam wysoko głowę i z poważną miną ustawiłam się we właściwej pozycji, czekając na muzykę. Mój brzuch nie chciał pozostać niezauważonym, lecz nawet to nie było w stanie mnie zatrzymać.
Kiedy już popłynęły pierwsze takty z fortepianu, cała trema i ból znikły. Tańczyłam lekko jak nigdy, czując rozsadzającą mnie od środka radość. Nie byłam za scenie sama.
Było ze mną on - mój tata. Podtrzymywał moje ramiona w powolnych ruchach oraz napełniał mnie pewnością siebie. Czułam jego obecność; on wiedział, że ten taniec jest dla niego i specjalnie dlatego przyszedł. Koniec układu zatańczyłam z zamkniętymi oczami; niezaznany mi wcześniej spokój pozwolił mi zakończyć to z łzą spływającą po policzku.
Udało się. Ostatnia pozycja, wybuch oklasków, mój ukłon... Nie potrafię tego zapomnieć.
Zeszłam ze sceny i wpadłam w uściski innych tancerek. Gratulowały mi świetnego występu, a ja nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa.
Zbiegłam po schodach w dół, na zewnątrz.
- To było cudowne. - zaskoczył mnie męski, dobrze znany głos. Piotr szedł do mnie szybkim krokiem, trzymając za rączkę Rozalię, naszą córkę.
- Dziękuję - wydusiłam z siebie i wzięłam dziewczynkę na ręce. Miała nieco ponad rok, a uśmiech piękniejszy niż jakiekolwiek inne znane mi dziecko.
- Jestem z ciebie dumny. - mężczyzna pocałował mnie w czubek głowy, a ja spojrzałam w górę, na szarawe niebo, sypiące śniegiem.
- On też, czuję to. - powiedziałam z ściśniętym gardłem i obróciłam się kilka razy jak pięciolatka.
Miałam ochotę krzyczeć: "Hej, ludzie, nie poddawajcie się, walczcie o marzenia! Jeśli tego chcecie z całych sił, one się spełniają!"
Naprawdę, byłam tego dobrym dowodem...
Z życiem jest jak z siatkówką.
Wszystkie lata życia są jednym wielkim meczem rozgrywanym między losem a nadzieją. Zdarzają się w nim idealne akcje, po których długo idzie się głową wysoko uniesioną, czuje się zadowolenie z siebie. Ale są też te nieudane, bardzo rozczarowujące, po których zęby zaciskane są mocno ze złości. Musisz jednak wiedzieć, że nie możesz żyć cały czas nieudaną zagrywką czy atakiem, trzeba grać dalej.
Aż nadchodzi koniec seta, pewnego etapu życia; los wygrywa, a Ty wypominasz sobie błędy. Pamiętaj, należy o nich zapomnieć, wymazać z pamięci i pozwolić, by nadzieja Tobą kierowała.
Nie pozwól, by ona znikła.
Bo to nadzieja umiera ostatnia.
-------------------------------------------------------------
Serce mnie boli jak pomyślę o tym, że to już koniec tego opowiadania...
Pisząc je przeżyłam naprawdę dużo i starałam się w każdy rozdział włożyć jak najwięcej serca.
(ach, i wybaczcie tą końcową "przemowę", musiała tu być :>)
Ponad 52500 wyświetleń w ciągu dziewięciu miesięcy to dla mnie naprawdę wielki sukces jak na pierwsze w życiu opowiadanie!
Dziękuję wszystkim, którzy wytrwali ze mną do końca, tym, którzy napisali choć jedno miłe słowo, jesteście cudowni ♥
Mam w głowie plan na kolejne opowiadanie i pojawi się tu post o nim, kiedy już pojawi się prolog :)
Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak się pożegnać i... no cóż, być może do następnego(nie posta, tylko bloga :D)?
Pozdrawiam, Misu! :*
poniedziałek, 26 sierpnia 2013
Rozdział 32
Wyobraź sobie, że jesteś w mojej skórze; przeżyłaś skomplikowaną operację, masz przy sobie kochającego narzeczonego, plany na przyszłość, odzyskujesz siły do wielbionego tańca. Czy czujesz szczęście tak samo jak ja? Czy ta emocja też rozsadza cię od środka? Na pewno tak.
To wszystko jest takie idealne! Codziennie rano budziłam się, nie wierząc we własne szczęście i myślałam jak cudowne jest życie.
Pamiętam dobrze jak pojechałam z Piotrem do rodzin i powiadomiliśmy ich o naszych zaręczynach i planach ślubu. O dziwo, zostało to przyjęte z radością w obu domach, ale termin pozostawał nieznany. Od tamtego dnia prawie cały chodziłam z uśmiechem na ustach, zarażając nim Piotrka. W końcu miałam to, czego pragnęłam.
Od operacji minął rok, w ciągu którego wiele się zmieniło. Moje zdrowie nie było takie jak kiedyś, ale z czasem wróciłam do starej formy. Ostatni rok szkoły spędziłam poświęciłam też przygotowaniom do matur, oczywiście mieszkając z Kamilą w internacie. Egzaminy dojrzałości zdałam z dobrymi wynikami, ale postanowiłam na razie nie studiować; mogłabym się przemęczyć. W końcu miałam swoje miejsce w filharmonii, los uśmiechał się do mnie szeroko.
Pewnego jesiennego wieczoru odpoczywaliśmy z Piotrem w salonie po ciężkim dniu, niby oglądając film. Jak wiadomo, potrzeba mi o wiele więcej wypoczynku niż zdrowym ludziom, więc często, tak jak teraz, zasypiałam gdy tylko ułożyłam się wygodniej. Powoli odpływałam w sen, aż nagle w całym domu rozbrzmiał ogłuszający dźwięk dzwonka, a ja podskoczyłam w miejscu, odrywając się od ramienia siatkarza.
- Za każdym razem reagujesz tak samo. - skomentował moje zachowanie ze śmiechem, po czym pocałował mnie w czubek głowy i wyszedł z pokoju.
Zdążyłam zaledwie rozetrzeć zaspane oczy i usiąść po turecku, zakrywając kocem kolana, póki nie zobaczyłam wchodzącej stanowczym krokiem Kamili, a kawałek za nią zdezorientowanego Piotra.
Ucieszyłam się na jej widok; nie widziałyśmy się już ponad tydzień przez natłok obowiązków.
Od czerwca, kiedy to zamieszkałam z Nowakowskim, Kama przychodziła tu dość często. Pracowała w tej samej firmie co jej brat jako sekretarka. Zmieniła się w zachowaniu i wyglądzie, widocznie wydoroślała.
Spojrzałam na jej ubiór: dopasowana do ciała koszula w kolorze miodu z wywiniętymi rękawami była dobrana do czarnej spódnicy z podwyższonym stanem. Całego efektu doprawiały wysokie, żółte szpilki i włosy zaplecione w warkocza do łopatek.
- On jest niemożliwy!
- Ciebie również miło widzieć - przerwałam jej, przez co obarczyła mnie karcącym spojrzeniem i wskazałam na fotel naprzeciw nas. - Usiądź i mów kto był tak okropny.
-Kuba, kto inny?! - krzyczała mocno gestykulując rękoma. Na moment znów przypomniała mi starą Kamę. Zagryzłam usta by nie wybuchnąć śmiechem. - Za każdym razem to samo: "Kamilo, za mało się starasz", "Dlaczego te dokumenty jeszcze tu leżą?", "Twój wygląd jest zbyt wyzywający na moje biuro". A to tylko dlatego, że jeden guzik od bluzki był niezapięty! I jakie jego biuro?! Jest tylko wiceprezesem, a zachowuje się jak władca świata, mam już tego serdecznie dość. Nie mam ochoty iść do tego mieszkania, żeby patrzeć na jego twarz.
- Niech zgadnę, przyszłaś tu prosto z pracy? - wtrącił Pit.
- Zgadza się. - spuściła wzrok i ułożyła delikatnie ręce na kolanach. - Wybaczcie mi tę wizytę, ale nie wiedziałam gdzie indziej mogłabym iść.
- Kama, przecież możesz tu przychodzić kiedy chcesz.
- Mimo tego mam wrażenie, że narzucam wam swoje towarzystwo.
- Nieprawda, wcale tak nie jest.
Dziewczyna już otwierała usta by odpowiedzieć, ale uprzedził ją dzwonek do drzwi.
- Robi się ciekawie. - mruknął prawie niesłyszalnie Piotr i zniknął za rogiem. Uśmiechnęłam się do blondynki.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz.
Ta tylko rzuciła mi spojrzenie pod tytułem "nie uwierzę w to za nic na świecie" i westchnęła głośno.
- Problem w tym, że nie. Po pracy zostaję w domu i pracuję, nie wychodzę wieczorami. Nie mam kogoś takiego jak Piotrek dla ciebie, a Kuba nie może tej funkcji spełniać.
- Czyli po prostu czujesz się samotna?
- Można tak powiedzieć.
Kiwnęłam głową i zamyśliłam się. Poczułam się winna temu, że nie poświęcam dla niej wystarczającej ilości czasu. Chciałam obiecać jej, że zabiorę ją gdzieś niedługo, ale nie było mi to dane.
- Wiedziałem, że tu będziesz. - skierowałyśmy obie głowy w miejsce, skąd dochodził ów głos i w drzwiach ujrzałam Jakuba, który stał z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Do pokoju weszli też Piotrek z Zbyszkiem i usiedli obok mnie, zatraceni w rozmowie. Blondynka ściągnęła brwi i wzrok zawiesiła na widokiem za oknem znajdującym się za mną. - Nie udawaj, że mnie nie słyszysz. Widzisz, to kolejny dowód na to, że jesteś niedojrzała!
- Przyszedłeś mnie denerwować? - zapytała oschle.
- Byłem u Zbyszka, ale chciałem też tutaj na chwilę wstąpić i zabrać cię do domu.
- Nie potrzebuję twojej zgody i nie mam ochoty iść z tobą.
- To wyjdźmy gdzieś, wszyscy razem.
- Odpadam - odezwał się Bartman. - Muszę iść po coś do miasta.
- Poczekaj, też pójdę, może na przykład nie było mnie dawno w jakimś miejscu.
- Błagam cię, nie wygłupiaj się!
Wystarczyło jej jedno spojrzenie na brata, by zrozumiał, że ma siedzieć cicho.
Blondynka wstała, dała mi buziaka w policzek na pożegnanie i poszła za wychodzącym już siatkarzem. Patrzyliśmy na ich sylwetki, póki do końca nie zniknęli.
- Boże, jestem beznadziejny - Janusz uderzył się otwartą dłonią w czoło. - A co jeśli jej się coś stanie?
- Kuba, ona ma dziewiętnaście lat, spokojnie da sobie radę.
- A poza tym Zbyszek nie pozwoli, żeby coś jej się stało. - mruknął Piotr przysuwając się i otaczając mnie ramieniem.
- Przecież on gdzieś idzie i ją zostawi.
- Spokojnie, nie zostawi. - na jego ustach pojawił się tajemniczy uśmiech, co dało mi do zrozumienia, że możemy być spokojni, będzie tak jak mówi.
********
Od kiedy oboje wyszli na zewnątrz, tak bez przerwy trwała ich rozmowa. Kamila opowiadała o swoich problemach z pracą i bratem bez najmniejszej krępacji; znała Zbyszka, kilka razy już chodziła z nim na podobne przechadzki. Lubiła z nim spędzać czas, nawet bardzo.
- I tak to wszystko wygląda. - powiedziała, gdy skończyła bardzo długą wypowiedź. - Co o tym wszystkim sądzisz?
- Nie jest idealnie. - spojrzał na jej postać, która kroczyła tuż obok niego. Wysokie buty sprawiły, że nie musiał bardzo nisko schylać głowy, by dostrzec twarz blondynki. Swoją drogą, dość często na nią spoglądał. - Ale dasz radę, wychodziłaś z gorszych sytuacji.
- Racja, ale chyba zaczyna mnie to wszystko przerastać. Rozumiesz, dopiero wchodzę w dorosłe życie.
- Przecież nie jesteś sama, masz mnie. - wypalił, czego pożałował po tym, jak dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na niego zdziwiona. - To znaczy... No wiesz, możesz się ze wszystkim do mnie zwrócić.
- Rozumiem, dzięki - uśmiechnęła się, po czym przytuliła się do niego delikatnie. Chłopak otoczył ją ramionami. - Jesteś wymarzonym przyjacielem.
- A gdybym... Gdybym powiedział, że przyjaźń to dla mnie mało? Oczywiście to tylko gdybanie!
- Wtedy ja poprosiłabym cię o spojrzenie na te dziesiątki dziewczyn, które stoją w kolejce po twój autograf. - rzekła odrywając się od niego.
- One nie zwierzają mi się ze swoich problemów.
- Uwierz, gdyby tylko mogły, zrobiłyby to. - westchnęła. - Na pewno jest ktoś o wiele lepszy ode mnie.
- Nie rozumiesz. - zaśmiał się pod nosem i złapał ją za dłonie. - Obiecaj mi, że kiedy już wszystko sobie poukładasz, przemyślisz to.
- Ale...
- Tylko obiecaj. - spojrzał jej głęboko w oczy.
- Jesteś zbyt pewny siebie, Bartman. - mruknęła. - Myślisz, że każda na zawołanie będzie twoja. Tylko wiesz co jest najgorsze? Nie jestem każda.
Odwróciła się i ruszyła w przeciwną stronę niż była planowana, mimo ciągłych wołań. Zatrzymała się dopiero po dość mocnym szarpnięciu ramienia.
- Nie byłem z żadną kobietą w związku od kilku lat, kiedy to moja dziewczyna zginęła w wypadku. Racja, kiedyś były to tylko przelotne znajomości na spotkanie w męskiej toalecie, starałem się zapomnieć. Ale teraz jestem inny, ludzie się zmieniają. Dlatego, proszę, nie myśl tak o mnie.
Dziewczyna słuchała go w skupieniu, po czym po prostu odezwała się tylko:
- Obiecuję.
I odeszła z powrotem do swojego domu, czując inaczej niż przed spacerem z siatkarzem. Usiadła do swojej papierkowej roboty jak co wieczór, lecz nie wiedzieć czemu, wróciła jej ochota do życia.
************
Po jakimś czasie udało mi się zauważyć, że nic nie jest idealne, a na pewno nie moje zdrowie. Kaszel pojawiał się od czasu do czasu, lecz już bez krwawienia. Tak samo było z formą, niekiedy słabłam, ale nie poddawałam się. Przecież dobrze wiedziałam, że trzeba walczyć o co, co się kocha; obojętnie czy jest to miłość do osoby, czy do tańca.
-----------------------------------------------
Tak głupiego rozdziału tutaj chyba jeszcze nie było. Po prostu nie wierzę w to, co jest u góry.
Wytłumaczcie mi co jest przyczyną, że powstaje taki bezsens jak powyżej? Aż wstyd to publikować.
W tym tygodniu pojawi się tu ostatni rozdział :)
tumblr i ask - zapraszam ;)
Cóż, do następnego!
piątek, 9 sierpnia 2013
Rozdział 31
Letnie niebo jest niesamowite; błękitne tło, po którym pływają delikatne, białe obłoki. Uwielbiam ten widok, ponieważ umiem w nim dostrzec coś prognozą dobrego dnia. Widzę swoje życie. Jestem tym skrawkiem nieba, które widzę, a chmury są ludźmi przewijającymi się niekiedy przez życie. Czasem wydarzenia jak wiatr, przesuwają ich daleko, czasem z powrotem sprawia, że wracają. Są i takie momenty jak teraz, gdy chmury nie ruszają się prawie w ogóle z miejsca. Te chwile lubię najbardziej.
Usłyszałam głośne chrząknięcie, przez co zostałam zmuszona do powrotu myślami na ziemię.
Zdałam sobie sprawę, że siedziałam w gabinecie wicedyrektorki filharmonii rzeszowskiej (której budowa była już zakończona), a niebo obserwowałam przez okno. Poczułam jak palą mnie policzki.
- Przepraszam, dzisiejsza pogoda jest tak piękna, że to aż grzech nie spojrzeć na zewnątrz. - zaczęłam się tłumaczyć, lecz ona znów utkwiła nosem w papierach, które przywiozłam ze szpitala i szkoły.
Starałam się skupić uwagę na czymś niewychodzącym z pomieszczenia. Jedynym takim przedmiotem był długopis w rękach kobiety, którym kiwała na prawo i lewo w rytm, który nadawał tykający zegar. Po kilku minutach, gdy zaczynało mnie to już drażnić, ta niespodziewanie chwyciła stabilniej przyrząd i zaczęła pisać coś na kartce, która decydowała o mojej karierze.
- Muszę przyznać, pani Wilk, że jest pani nadzwyczajnym przypadkiem. Żadna baletnica, którą znam nie miała tak poważnych operacji w tak młodym wieku! A na dodatek chce pani trzy dni po niej wrócić do treningów. Wielu ludzi nazwałoby to niedorzecznością, a wśród byłabym ja - uniosła wzrok. - czy zdaje sobie pani sprawę, że obecność chorej osoby może przysporzyć nam kłopotów? W każdym momencie mogłaby pani zemdleć lub dostać krwotoku!
- Tak, wiem o tym - spojrzałam jej w oczy. - ale mimo wszystko chcę tu wrócić. Mogłabym nawet umrzeć na scenie, to bez znaczenia. Poza tym mam opiekę medyczną, która dba o wszystko. Nie wyobrażam sobie stracenia szansy na tańczenie. Proszę dać mi szansę.
Kobieta uniosła brwi, dopisała trzy słowa na kartce, po czym włożyła ją w beżową kopertę i podała mi.
- Do widzenia, Różo.
Poruszyłam się momentalnie, wzięłam papier i wstałam.
- Do widzenia.
Z zagryzionymi ustani, wyszłam z pomieszczenia szybkim krokiem. Bałam się, że w każdym momencie wybuchnie ze mnie wulkan emocji. Przycisnęłam kartkę do klatki piersiowej i zaczęłam rozglądać się za Piotrkiem. Ujrzałam go stojącego przy automatach ze słodyczami. No tak, co innego mogłoby go przyciągnąć w tym miejscu? Wsunęłam kopertę w torbę, która zwisała mi z ramienia i zaszłam go od tyłu.
- Pomóc ci? - zapytałam cicho, a on tylko drgnął i odwrócił się do mnie.
- Co? Nie, ja tylko...
- Trzeba było nie przychodzić tu na pusty żołądek. - zaśmiałam się stając na palcach i dając mu buziaka w policzek.
- W Spale nie będę miał takiego dostępu do tych wszystkich cudów. - gdy wypowiadał ostatnie słowa, zaświeciły mu się tajemniczo oczy. - Chodź!
Splótł nasze palce i pociągnął mnie ku wyjściu.
- Pit, gdzie ty mnie ciągniesz? - zapytałam nie zwalniając kroku.
- Tam, gdzie nikt niczego mi nie wyliczy, zwłaszcza czasu spędzonego z tobą.
Uniosłam jedną brew do góry, ale szłam dalej. Po chwili znaleźliśmy się w nowo wybudowanej rzeszowskiej galerii handlowej, a potem w ulubionej kawiarni Nowakowskiego.
Przez ponad trzy kwadranse siedzieliśmy przy często obserwowanym stoliku, a on jadł kawałek ciasta za kawałkiem. Przyglądałam się mu uważnie, a z minuty na minutę widok blondyna z truskawkowym kremem na policzku wydawał się coraz śmieszniejszy. On tylko spoglądał na mnie z miną po tytułem "O co chodzi?" Zebrałam palcem wskazującym różową masę i pozwoliłam jej rozpuścić się na swoim języku. W tym samym czasie jego palce przeczesały najbliższą twarzy część włosów. Nasze spojrzenia się spotkały i nie opuściły przez dłuższą chwilę, przez którą podziwiałam jasne tęczówki i rozszerzone źrenice.
Wtedy zrozumiałam, że bez niego moje życie byłoby naprawdę niczym i że resztę zgrupowania i Mistrzostwa Europy będę trwała w ogromnej tęsknocie. Ale jestem pewna, że ten czas minie niezauważalnie, a pomoże mi w tym uczucie w sercu. Przecież miłość przetrwa wszystko.
Chłopak wstał, by zapłacić kelnerce za wszystko, a ja spotkałam się spojrzeniem z kobietą, która siedziała za Piotrem. Miała przy sobie małą dziewczynkę, która wskazała na mnie paluszkiem i powiedziała coś do swojej, jak podejrzewałam, mamy. Uśmiechnęłam się do nich rozbawiona, gdy tuż obok mnie stanął Pit. Kiwnął do mnie głową, na co wstałam i skierowaliśmy się ku wyjściu.
Następnym miejscem, gdzie poszliśmy był... sklep baletowy.
- Po co tu jesteśmy? - zmarszczyłam brwi gdy mój nos wyczuł delikatny zapach z wnętrza. - Nie potrzeba mi niczego nowego.
- Niedługo zaczynasz od nowa treningi, musisz mieć w czym tańczyć.
- Nie wiem czy zacznę. - mruknęłam, uciekając wzrokiem. - Poza tym stare baletki są dobre.
- Dyrektorka nie dała ci odpowiedzi?
- Zapisała ją w kopercie, której jeszcze nie otworzyłam, bałam się.
- Na pewno wyraziła zgodę. - powiedział pewnie. - A teraz chodź.
Chwycił mnie za rękę i wciągnął do środka. Regały pełne point, baletek i akcesoriów przywołały na mnie niemałe wrażenie. Dołączając do tego wszystkie stroje... uśmiech sam wpłynął na usta.
W następnych wydarzeniach nie miałam udziału, Pit sam podał mi pointy do przymiarki w moim rozmiarze, a gdy okazały się dobre, odłożył je i podał wieszak z najpiękniejszy strój w tańca jaką w życiu widziałam.
Bordowe body z wycięciem w łódeczkę i długimi rękawami miały na sobie wyszytą srebrną nicią różę. Dołączona do nich lekka spódnica na wzór tutu o kolorze szkarłatu zdawała się tak delikatna, że bałam się jej dotknąć w obawie, że rozsypie się w pył.
- Podoba ci się? - zapytał.
- Tak, jest... cudowna.
- W takim razie sprawdź, czy ci pasuje.
Stawiałam lekkie opory, ale jego upór zmusił mnie do pójścia do przymierzalni.
Kiedy skończyłam poprawiać spódnicę, spojrzałam w lustro. Wyglądałam jakbym miała zaraz wyjść na scenę przed wielką publiczność i wykonać najważniejszy taniec w życiu.
Odsłoniłam zasłonę, a Piotr spojrzał na mnie widocznie zdziwiony i przeleciał wzrokiem po mojej sylwetce.
- Jesteś piękna - powiedział podchodząc i ujmując moje dłonie. - Zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz.
Stanęłam na palcach i dałam mu buziaka w policzek. W tym samym czasie podeszły do nas dwie dziewczyny, trochę młodsze ode mnie i starsza kobieta.
- Przepraszam, mogłybyśmy prosić o zdjęcie i autograf? - odezwała się jedna z nich, a gdy Pit kiwnął głową, ta druga podała aparat najstarszej i ustawiły się przy nim. Odsunęłam się na bok, na co ona odezwała się: - Możemy prosić też ciebie, to znaczy panią?
- Mnie?
- Tak,zależy nam na tym.
Stanęłam więc za dziewczynami, a gdy zdjęcie zostało zrobione, spojrzałam na chłopaka zdziwiona. Później wzięły od Piotra autografy.
- Dziękujemy. - powiedziała znów ta sama, a potem zwróciła się do mnie: - Jak się czujesz?
- W porządku. - odpowiedziałam niepewnie.
- Ta operacja podobno była bardzo trudna. Na szczęście dobrze się skończyła, bo obawiałam się, że coś pójdzie nie tak.
- Przepraszam, że spytam... skąd o niej wiesz?
- Dużo portali internetowych nie zostawiły bez komentarza, że twój chłopak nie pojawił się na zgrupowaniu z innymi. Zainteresowali się powodem, później tobą i wszystko wyszło na jaw. Dużo ludzi cię pokochało jak w sieci pojawiła się twoja solówka. Naprawdę, była perfekcyjna.
- Dziękuję, ale... wow, to dziwne.
- Po prostu jesteś dobra. Powodzenia. - rzuciła na odchodne miły uśmiech, a ja poszłam się przebrać czując rumieńce wpływające na policzki. Gdy już wyszłam, Piotrek odebrał ode mnie strój i zniknął za rogiem. Wsunęłam buty i zastałam go przy kasie odbierającego od kasjerki torbę z logo sklepu. Podszedł do mnie, uśmiechnął się i wyszliśmy.
Droga do domu minęła tak szybko, że nim się ocknęłam z zamyślenia, on już otwierał drzwi wejściowe. Przeszłam do kuchni, zaparzyłam dwie herbaty i wróciłam z nimi do salonu, gdzie dosiadłam się do zapatrzonego w telewizor Piotra.
Zdążyłam upić kilka łyków napoju, gdy on podał mi torbę ze sklepu.
- Piotrek, nie mogę tego przyjąć.
- Dlaczego?
- Bo to bardzo drogie, nie będę w stanie oddać ci za to pieniędzy.
- To jest prezent - rzekł, ale gdy zaczęłam się sprzeciwiać, zbliżył się nieco. - Jeśli nie chcesz jej teraz, zachowaj ją na ten najważniejszy taniec. Obiecaj mi, że wyjdziesz w tym na scenę i zachwycisz każdego, zwłaszcza mnie.
- Obiecuję. - szepnęłam, a on złączył nasze usta w krótkim pocałunku. - Tylko nie wiem czy będę miała okazję zrobić to w filharmonii czy w szkole.
- Sprawdźmy to. - uśmiechnął się. Wyjęłam kopertę i niepewnie chwyciłam jej rogi.
A co jeśli nie będę już mogła tam trenować? Wiem, że mocno zaboli, mogę się załamać. Nie ma nic gorszego od odrzucenia. Ale mimo wszystko będę próbować dalej, nikt nie zabierze mi marzeń.
Wypuściłam głośno przez usta powietrze i powoli wysunęłam biały papier z koperty.
Czytałam słowo po słowie, lecz nie znajdowałam odpowiedzi na pytanie. Zaczęłam się denerwować i nienaturalnie szybko mrugać.
"Ze względu na posiadane umiejętności, Róża Wilk zostaje przywrócona do treningów przygotowawczych. Proszę o dostateczne przygotowanie..."
Nie wiedziałam co jest dalej napisane, łzy rozmazały mi obraz przed oczami. Rzuciłam się na szyję Piotrkowi, a on zrozumiawszy o co chodzi, zaczął mi gratulować.
- Mówiłem, że wszystko będzie dobrze! Teraz już wszystko będzie jak kiedyś.
Wtuliłam się w jego ramiona, czując roznoszącą mnie euforię.
Wystarczyło jedno zdanie, by znów poczuć szczęście...
--------------------------------------------------------------------------------
O ja pieprzę, jakie głupoty. Jedno wydarzenie rozpisać tak mocno, idiotyzm w stylu misu.
Nawet nie wiem co tu napisać, nie mam chęci na nic.
Chyba następny rozdział będzie przedostatnim. W tym miesiącu chcę już to zakończyć.
Gdyby ktoś chciał wiedzieć, założyłam aska, więc w razie jakichkolwiek pytań, zapraszam ;)
Cóż, więc do następnego. Trzymajcie się ;)
czwartek, 18 lipca 2013
Rozdział 30
I nagle się wybudziłam z tego snu, pełna strachu i lęków...
Każdy krok... każdy odgłos, wszystko drażniło moje uszy. Nie mogłam nawet ruszyć palcem, brakowało mi sił. Bolał mnie prawie każdy fragment ciała, ale nie był to ten sam ból co wcześniej. Chciałam krzyczeć, lecz raczej z niemocy, niż z cierpienia ciała.
Pragnęłam też otworzyć oczy, tylko na co moje zachcianki, kiedy nie mogę nic? Miałam wrażenie, że jak na złość, słysząc szepty Piotra, to wszystko się wzmacnia.
A może po prostu umarłam? Nie, nie mogę! Jak on na to zareaguje kiedy ktoś mu o tym powie?
Kiedy się zbudziłam, on już czuwał nade mną. Nie widziałam go, ale rozpoznałam go po dość częstych głębokich westchnięciach i oczywiście głosie. Ten ostatni aspekt był idealnym sposobem na rozbudzenie. Mówił o nas, naszej przyszłości i o tym, jak mnie kocha. Słyszałam to kolejny raz, a mimo tego wywoływało to we mnie znów wielkie wzruszenie. Gdybym nie była bez czucia, na pewno w moich oczu potoczyłoby się kilka łez.
Dopiero po jakimś czasie, być może nawet kilku godzinach, byłam w stanie spojrzeć na świat. Kontrast między światłem a ciemnością, która jeszcze przed chwilą mnie ogarniała był tak wielki, że aż musiałam mrużyć oczy.
Jasnoniebieska sala była prawie pusta. Jedynie moje łóżko, podłączona aparatura i drzemiący na krześle chłopak zapełniały pomieszczenie. Zwróciłam wzrok na Piotrka. Pierwszy raz od długiego czasu widziałam go pogrążonego we śnie i dopiero teraz zauważyłam jak bardzo się zmienił. Mocno zbladł, jedynie zaczerwienione powieki i niepodobny do niego zarost odróżniały się od cery o odcieniu kartki papieru. Był przepracowany, choć od dłuższego czasu w ogóle nie trenował; zajmował się mną, a momentami było to nawet trudniejsze od "nudnych" godzin na parkiecie z piłką w ręku. Wstyd mi było za to, że przez moją chorobę nie jest w Spale na zgrupowaniu, tylko pilnuję czy nie umieram. Niczym ojciec czuwający nad dzieckiem w czasie snu.
Usiadłam po turecku i ponownie zapatrzyłam się w chłopaka. A on tak spokojnie spał, niczym mój własny anioł...
Czasem zastanawiałabym co działoby się ze mną gdybym go nie spotkała. W tym momencie zapewne nie miałabym nic. Wszystko co mam; uczucia, wewnętrzną siłę, a nawet życie mam dzięki niemu. Bo cóż by to było za życie bez Nowakowskiego?
Sposób w jaki się o mnie troszczył, już od samego początku, jak prosił o spotkania... To wszystko wydawało mi się teraz takie magiczne. Pierwsza rozmowa, spacer... Spojrzenie w oczy, pierwszy pocałunek... to było tak dawno, a dobrze pamiętałam jak co chwilę rumieniłam się kiedy przyłapywał mnie na zerkaniu w jego stronę. Czas, kiedy nie byliśmy razem też był ważny; dzięki niemu zrozumiałam, że bez Piotra nie potrafię funkcjonować. Na dodatek, gdyby nie jego chęć pomocy, zapewne teraz już leżałabym przykryta sporą warstwą ziemi. Moje życie bardzo mocno zależało od niego...
No właśnie, nie wiem nawet jak przebiegła operacja, czy już będę choć odrobinę zdrowsza. Przecież zawsze mogli mnie najzwyczajniej wybudzić bez jakichkolwiek prób operowania. Nie, Rose, nie myśl nawet o tym!
Mimo wszystko, przez następną dłuższą chwilę biłam się z własnymi myślami. Próbowałam być pozytywnie nastawiona, lecz wszystko mówiło mi, że niepotrzebnie. Czułam się jak mała dziewczynka, która na przedszkolnym przedstawieniu zapomniała jak brzmi następny wers wierszyka. Tak jak ona szukała pomocy u nauczycielki podpowiadającej tekst, tak szukałam jej wszędzie. Na marne, nikt nie chciał mnie powiadomić o wynikach, a raczej nikogo nie było.
Dopiero po godzinie do sali wszedł lekarz. Zobaczywszy, że już przyglądam się mu, zaśmiał się w głos, tym samym budząc Pita. Obserwowałam jak otwiera powoli oczy i próbuje zrozumieć co dzieje się wokół niego. Uśmiechnęłam się i złączyłam nasze dłonie, dzięki czemu trochę się ustatkował i rozbudził.
Stojący mężczyzna czekał z sztucznie wyszczerzonymi zębami aż zwrócimy na niego uwagę, a kiedy tak się stało, zaczął mówić po angielsku:
- Nawet nie wiecie co czuję... Myślałem, że operacja zajmie nam więcej czasu, narkoza będzie mocniejsza, a końcowy efekt zupełnie inny. Cóż, myliłem się.
Spojrzałam na niego z strachem w oczach.
- To znaczy, że... nie powiodło się?
Poczułam jak dłoń Piotra mocniej ściska moją w celu dodania otuchy. Bałam się i nawet jego obecność nie pomagała mi przezwyciężyć strachu.
- Nie powiodło? Oczywiście, że wszystko jest jak w najlepszym porządku!
Mniej więcej w tym samym czasie odetchnęliśmy z ulgą. Przeogromny kamień spadł mi z serca. Miałam ochotę krzyczeć, tańczyć, biec do utraty tchu, ponownie miałam w sobie tyle siły do życia. Zerknęłam na Pita, który wyglądał, jakby za chwilę miał rzucić się w euforii na lekarza.
- T-to Wspaniale! Nie rozumiem dlaczego mówił pan o tym wszystkim, jakby końcowy efekt był zły.
- Nie chodziło mi o to. - usprawiedliwiał się. - W większości przypadków spędzamy ponad dwanaście godzin nad pacjentem, dlatego ze zdziwieniem wyszedłem z sali o cztery godziny szybciej. Organizm Róży inaczej też zareagował na narkozę. Powinna spać jeszcze dobrą dobę, ciało potrzebuje wypoczynku. Do tego początkowe komplikacje... pierwszy raz zajmowałem się tą chorobą jako wrodzoną i myślałem, że może się nie udać przy pierwszym podejściu. Jestem mile zaskoczony. Postaramy się, żebyście mieli opiekę medyczną w Rzeszowie, bez sensu byłaby wasz dalszy pobyt tutaj.
Kolejny raz tego dnia chciałam choćby zapiszczeć z radości. Emocje rozsadzały mnie od środka, było ich aż za dużo.
- Dziękuję. - Piotr uśmiechnął się szeroko do mężczyzny, a ten tylko głośno zaciągnął powietrze.
- Wiesz, nie tylko ja brałem w tym udział. - poprawił okulary na wielkim nosie. - Muszę... iść, do widzenia.
Wypowiedziawszy ostatnie słowa, wyszedł szybkim krokiem. Nie minęły dwie sekundy, a rzuciłam się Piotrkowi na szyję i pocałowałam w policzek.
- To już za nami. - powiedziałam prawie bezgłośnie. - Koniec z szpitalami, wyjazdami i wszystkim z tym związanym.
- Na pewno dobrze się czujesz? - spojrzał na mnie zmartwiony. - Jeśli tak nie jest, nie warto na siłę wracać.
- Czuję się świetnie! - odparłam szybko.
Chłopak zaśmiał się i powoli wstał.
- W takim razie pójdę zapytać się o wypis.
Po tym jak usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, wyskoczyłam z łóżka i kilka razy obróciłam się wokół własnej osi. Nie powstrzymałam się też od skoków, miałam aż nadmiar energii. Dopiero kiedy dyszałam z wykończenia, opadłam na łóżko wciąż się śmiejąc.
Leżąc już w poprzek na materacu i machając lekko nogami uświadomiłam sobie, że wraz z powrotem do Rzeszowa, będę mogła znów tańczyć. Z tego co mi wiadomo od Kamy, wiele osób wypytywało się o mój stan zdrowia. Co najlepsze, były w tym moje baletmistrzynie.
Oby tylko starczyło mi sił. W końcu jednak muszę znów żyć jak kiedyś. I mi się to uda, jestem tego pewna...
-----------------------------------------------------------
Pozytywnie? Aż zanadto.
Taki nijaki jest ten rozdział, a męczony bardzo długo.
Odliczanie dni do Mistrzostw Europy trwa? :>
Dość dawno mnie tu nie było ogólnie. Nikt nie tęsknił, co nie? Wiedziałam. :)
playing emotions (też walnę reklamę, a co!)
Zapraszam na opowiadanie, które piszę wraz z Caro i karolajn! <3
Misu.
poniedziałek, 1 lipca 2013
Rozdział 29
Na pewno doświadczyłeś kiedyś uczucia zwanym miłością. Wiesz zatem ile wtedy znaczy dla Ciebie TA osoba, jak dużo chcesz dla niej poświęcić. Każda wdzięczność cieszy kilkakrotnie bardziej niż u innych ludzi, a cierpienie mocniej ściska serce. Nawet cisza staje się piękniejsza niż zwykle, nie mówiąc już o rozmowach. Nie rozumiem ludzi, którzy nudzą się sobą i mówią, jak bardzo byli w sobie zakochani. Według mnie miłość nie mija, a na pewno nie w moim przypadku.
Udało mi się znaleźć właściwą klinikę dla Róży. Już po trzech dniach otrzymała wypis z warszawskiego szpitala, a kilkanaście godzin później jechaliśmy już do Berlina. Czułem, że jest trochę lepiej nastawiona, ale nie do końca wierzyła w to wszystko. Nic dziwnego, wwzystko działo się bardzo szybko.
- Piotrek, boję się. - mruknęła pewnego słonecznego dnia, kiedy siedzieliśmy na tarasie małego wynajętego apartamentu.
- Twoje potwory też wychodzą z szafy? - pstryknąłem ją lekko w nosek, po czym zmarszczyła skórę na nim.
- To nie jest śmieszne. - oburzyła się. - Martwię się o coś zupełnie innego.
- Co takiego?
- Że... - zawahała się. - że ja z tego nie wyjdę. To choróbsko męczy mnie już dość długo, brak mi sił, a leczenie przedłuża się z dnia na dzień... A co jeśli nie będę mogła mieć operacji? Albo mój organizm nie będzie chciał już przyjmować leków? Najgorzej będzie jak...
- Najgorzej będzie jak zarazisz mnie tym podejściem. Rose, musisz uwierzyć, tak jak ja! Chcesz wyzdrowieć?
Pokiwała głową.
- Też o tym marzę, tak samo jak o zestarzeniu się z tobą, znalezieniem odpowiedniego miejsca na ziemi, gdzie będziemy mogli się pobrać i założyć rodzinę. - splotłem nasze dłonie. - Twoje serce, choć podobno uszkodzone, będzie pracowało bardzo długo, uwierz w to. Kocham je, tak mocno jak ciebie i nie pozwolę by przestało bić.
To wystarczyło, by trochę ukoić jej nerwy. Chociaż na jaki czas.
W Niemczech spędziliśmy na przygotowaniach do zabiegu prawie miesiąc. Cierpienie w jej oczach codziennie się zwiększało, tak samo jak moje poczucie winy... Może to przeze mnie, moją nieobecność w jej życiu to wszystko się ujawniło? Dlaczego nie załatwiłem lepszego lekarza? Idioto, ona może w każdym momencie umrzeć, postaraj się temu zapobiec!
Ona także nie potrafiła przyjąć do siebie wiadomości, że to nie jest jej wina, przez co częściej dostawała ataków kaszlu. Przytulałem ją wtedy do siebie i długo trzymałem w ramionach, ale także nie czułem spokoju.
- Wiesz czego mi chyba najbardziej szkoda? - zapytała drżącym głosem gdy bawiłem się jej włosami. Zapytałem o co chodzi, na co odpowiedziała: - Tego, że moja szansa na zostanie baletnicą przepada, a ja nic nie mogę z tym zrobić, nawet teraz nie mogę ćwiczyć.
- Sama, nie. - rzuciłem i wstając wyciągnąłem ku niej rękę. - Za to ja mogę ci pomóc. Naucz mnie tańczyć, tak jak kiedyś obiecałaś.
Brak muzyki w niczym nie przeszkodził, zaczęliśmy powoli się bujać. Gdy położyła głowę na mojej klatce piersiowej, a dłoń oparła na mojej, ciepło w moim sercu dawało się mocniej odczuć. Przymknąłem oczy i zaciągnąłem się zapachem jej włosów. Był tak nieziemsko słodki, jak ona cała. W pewnym momencie głęboko westchnęła.
- Chciałabym żeby ta chwila trwała wieczność. Nie czuję teraz bólu tak jak zawsze... Ale już nie mam siły, boli mnie wszystko. Następnym razem postaram się wytrzymać dłużej.
Po tych słowach odprowadziłem ją do sypialni, gdzie prawie od razu zasnęła, a ja zrozumiałem, że muszę zrobić coś, by ją uszczęśliwić, tak na zawsze. Już niedługo, mówiłem w myślach, niedługo...
Dzięki temu postanowieniu, po kilku dniach stanąłem dumny z siebie w kuchennych drzwiach. Rose sączyła powoli kawę i kończyła obiad, nie zauważając nawet, że wszedłem do pomieszczenia. Dopiero kiedy zbliżyłem się do stołu, uniosła wzrok, a potem prawy kącik ust. Pocałowałem ją lekko w policzek i usiadłem na krześle obok.
- Mam dla ciebie niespodziankę. - na dźwięk mojego głosu rozszerzyła oczy i spojrzała pytająco.
- To znaczy?
- Byłem dzisiaj w klinice. - zacząłem, a ona odłożyła kubek i gestem nakazała mi kontynuować. - Ci lekarze niedługo znienawidzą mnie do końca, tak długo ich męczę. Rzecz w tym, że za tydzień będziesz już po operacji.
Spodziewałem się różnych reakcji, od złości, spowodowanej nieświadomości co się dzieje, po wybuch euforii. Dlatego też byłem w ogromnym szoku, gdy po zasłonięciu dłonią ust, spuściła wzrok i kiwnęła głową.
- Dobrze, w takim razie nie pozostaje mi nic innego niż zacząć się przygotowywać.
- Nie cieszysz się? - zapytałem zawiedziony.
- Owszem, ale jednocześnie okropnie się boję. - spojrzała mi w oczy. - Dziękuję za te starania. Jesteś niesamowity, wiesz?
Zacząłem wodzić wzrokiem po jasnych blatach, uciekając od tej nadchodzącej chwili. No dalej, dasz radę...
Dziewczyna wstała i zaczęła sprzątać po swoim marnym posiłku. Stanąłem koło niej.
- Moglibyśmy... wyjść dzisiaj gdzieś? - mruknąłem. - Powinniśmy trochę odpocząć ostatni dzień przed ciężkim tygodniem, co ty na to?
- Cóż, jeśli chcesz, oczywiście, że możemy.
Mruknąłem coś w odpowiedzi i pomogłem jej zgarniać wszystko na właściwe miejsca.
Kilka godzin później siedziałem na kamiennych schodach przed domkiem i czekałem. Nie trwało to jednak długo, bo po chwili usłyszałem jak otwierają się drzwi
Spojrzałem w tamtą stronę i po raz kolejny na jej widok zgłupiałem. Czy za kilka lat wciąż będę tak wariował na widok jej ciemnych kręconych włosów czy błyszczących oczu? Tego dnia loki opadały na jej ramiona wyjątkowo lekko, a sukienka wydobywała z jej wnętrza jeszcze więcej kobiecości, co ogólnie wywierało na mnie niesamowite wrażenie.
Prawie bezgłośnie zeszła na dół i westchnęła.
- Nie jestem w stanie nosić żadnych wysokich butów, to okropnie męczy. - zaczęła wiercić dziury w ziemi baleriną. - Idziemy?
Przytaknąłem i, kiedy już wstałem, chwyciłem ją za rękę i ruszyliśmy przed siebie.
Dzień był wyjątkowo ciepły, a mimo tego jej ramiona zakrywały rękawy. Zimne palce, które splatały się z moimi przypomniały mi, że przecież od jakiegoś czasu cały czas jest jej zimno. Była tak osłabiona, że nie miała siły na najprostsze czynności życiowe i zasypiała w środku dnia, budzona tylko przez kaszel i koszmary. Nie potrafiłem zrozumieć tego, że, tak jak mawiała, "tak musi być".
Milczenie, które między nami panowało nie było męczące, z czasem udało mi się do niego przyzwyczaić. Mijaliśmy mnóstwo ludzi, ale pewien obraz od razu rzucił mi się w oczy.
Na ławce przed jednym z ogromnych ogrodów, siedziała starsza para. Mężczyzna obejmował staruszkę, która cały czas mówiła czule patrząc mu w oczy. Kiedy skończyła, on przyciągnął do siebie, po czym lekko pocałował w czoło i głowę położył na swoim ramieniu.
Niby nie było to czymś specjalnym, jednak cieszyła mnie myśl, że za jakiś, w tym samym wieku co staruszkowie, będziemy spędzać ze sobą godzinami czas, aż do końca.
- Mamy konkretny cel czy dzisiaj krążymy po prostu po mieście? - zapytała cicho mrużąc oczy pod wpływem słońca, ale wciąż się uśmiechała.
- Zaraz będziemy na miejscu.
Patrząc na jej postać, zacząłem się mocniej denerwować, dlatego z przyjemnością stwierdziłem, że widzę już to miejsce, do którego zmierzaliśmy. Dość głośny szum wody wybił ją z tropu, lecz kiedy ujrzała Sprewę, spojrzała na mnie.
Z rozkoszą obserwowałem jak zszokowana lekko się uśmiecha.
Bez słowa podeszliśmy bliżej i usiedliśmy na murku naprzeciw rzeki. Muzyka, która dochodziła zapewne z jakiegoś festynu, skutecznie zagłuszała ciszę przed dobry kwadrans. Kiedy jednak zrobiło się niezręcznie, odezwałem się.
- Pamiętasz pierwszy dzień kiedy tu przyjechaliśmy? Chciałaś zobaczyć coś, co wpadnie ci mocno w pamięć i, zamiast choćby bramy Brandenburskiej, wybrałaś Sprewę. Racja, to piękne miejsce.
- Nie rozumiem do końca o co ci chodzi. - rzuciła spoglądając w moją stronę.
- Chcę po prostu, żebyś lepiej zapamiętała to miejsce. To znaczy miała więcej wspomnień...
Spojrzała na mnie spod ukosa. Dawaj, nie pękaj, Pit! Stanąłem przed nią, pomogłem jej wstać i spojrzałem w te brązowe, piękne oczy.
Westchnąłem i po prostu uklęknąłem przed nią. Z kieszeni wyciągnąłem małe, fioletowe, okrągłe pudełko. Powoli uchyliłem je ukazując pierścionek.
- Różo. - zacząłem, a w jej oczach mogłem wyczytać rosnące zdziwienie. - Wyjdź za mnie.
Z sekundy na sekundę coraz bardziej żałowałem, że wypowiedziałem te słowa. Klęczałem z tym pierścionkiem wystawionym w jej stronę czekając na jakąkolwiek reakcję. Jak na złość, nie było żadnej prócz rosnącego zdziwienia z jej strony. Już chciałem wstać, przeprosić za wygłupienie się i spróbować jakoś zapomnieć o tym i zapewne gdyby nie pewien ruch z jej strony, zapewne tak bym zrobił. Dziewczyna zbliżyła się i uśmiechnęła tak, że aż na chwilę zabrakło mi tchu.
- Oczywiście, że tak. - powiedziała schylając się do mnie. Nie czekając dłużej, wyjąłem z pudełeczka pierścionek i założyłem jej na palec serdeczny. U niej wydawał mi się jeszcze piękniejszy niż u jubilera.
Kiedy już ona zdążyła przyjrzeć się pierścionkowi, pocałowałem ją lekko w usta.
- Teraz już nigdy cię nie opuszczę. - wyszeptałem jej w ucho i przytuliłem mocno do swojej piersi.
Niby był to tylko moment, kilka minut, a jednak teraz czułem bardziej jej bijące serce, słyszałem każdy oddech czy choćby czułem delikatność włosów. Nie mogło być w tej chwili nic lepszego niż to uczucie...
Po kilku dniach byliśmy już gotowi do operacji, ona fizycznie, ale oboje psychicznie. Zrozumiałem, że po ostatnim wydarzeniu, jeszcze gorzej zniósłbym jej stratę. Oczywiście, nic nie wskazywało na złe zakończenie operacji i taką myślą żyłem.
Siedzieliśmy właśnie na jednym z łóżek szpitalnych, zasłuchani w co chwilę powtarzającą się muzykę jednej ze stacji radiowych, kiedy do sali wszedł lekarz. Ubrany typowo jak na zwykłą przechadzkę po oddziale, wyczytał jej imię i nazwisko, po czym nakazał mi wyjść. Zrobiłem to, co mi kazał i czekałem aż Różą będzie pod narkozą. Wtedy wystarczy tylko kilka godzin i, tak jak powiedzieli nam, możemy wracać do Polski. Uśmiech sam pchał się na usta, gdy pomyślałem o wspólnych wakacjach czy choćby weekendzie nad Bałtykiem. Byle tylko z nią.
Nie musiałem długo czekać, bo po mniej więcej piętnastu minutach z pokoju wyjechało łoże z parą lekarzy. Poszedłem za nimi, by być jak najbliżej ukochanej. W czasie, kiedy trwały ostatnie przygotowania, podszedł do mnie lekarz.
- Pan Nowakowski? - przytaknąłem. - Za najdłużej pół godziny będzie operowana pani Wilk.
- Tak, nie wie pan nawet jak bardzo się cieszymy, że...
- No właśnie, cieszymy... - rzucił wpatrując się w karty. - To nie jest wcale takie kolorowe jak wydawało się nam na początku. Jest prawdopodobieństwo, że Róża nie wyjdzie z tego jako zdrowa kobieta.
- Jak to? - zamarłem.
- Otóż każda z tego typu operacji jest ciężka, jednak ten przypadek... długo nie był leczony, mocno dał zdać narządom o swojej obecności, zwłaszcza sercu. Rozumie pan, musimy poruszyć serce, nie ma stuprocentowej pewności, że wszystko będzie dobrze, może też w ogóle z tego nie wyjść.
Patrzyłem na niego jak na kata. Akurat teraz, kiedy Rose leży już prawie na stole operacyjnym, on mówi mi o prawdopodobieństwie śmierci!
- Rzecz jasna, postaramy się, by nic jej nie było, ale...
- Rozumiem - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- W takim razie... Proszę trzymać kciuki. - uśmiechnął się krzywo i odszedł.
Jaki porządny lekarz mówi coś takiego?! Mój strach rósł cały czas. Bałem się nawet otworzyć oczy, bo zawsze za grubą szybą, ona mogła się dusić własną krwią...
Wyszedłem na długi korytarz, stanąłem przed drzwiami i osunąłem się na podłogę ciężko dysząc.
Boże, dlaczego?! Dlaczego ona? Dlaczego to nie mogłem być ja, na pewno lepiej bym to znosił. Przeszła już tyle, a teraz może umrzeć. Cholera, dlaczego mogę ją stracić?! Nie chcę jej zostawiać samej, kocham ją! Tak bardzo...
Drzwi do bloku otworzyły się z hukiem. Spojrzałem zszokowany w tamtym kierunku i spotkałem się wzrokiem z mężczyzną w kitlu.
- Nowakowski? - wydukał niemiecki pielęgniarz. Przytaknąłem. - Chodź.
Gestem nakazał mi iść za sobą wgłąb sali. Podniosłem się i zestresowany podążyłem za mężczyzną, aż do ciemnego pomieszczenia...
----------------------------------------------
Żałosne, czyż nie? Ja pieprzę, to mi się wydaje coraz głupsze... :>
Wszystko potrafię zepsuć, proszę bardzo :D
No to, mamy wakacje... Czy tylko ja ich nie czuję?
Huehue, od jutra mnie nie ma, idę sobie do Częstochowy, a co! Uśmiecha się do mnie te ponad 400 km z buta, po prostu... Moje biodra aż czekają na tego kopa. :D
Trzymajcie kciuki :)
Fajna współpraca z Karolinami mi się zapowiada. :>
Także ten, do następnego! :D
Pokiwała głową.
- Też o tym marzę, tak samo jak o zestarzeniu się z tobą, znalezieniem odpowiedniego miejsca na ziemi, gdzie będziemy mogli się pobrać i założyć rodzinę. - splotłem nasze dłonie. - Twoje serce, choć podobno uszkodzone, będzie pracowało bardzo długo, uwierz w to. Kocham je, tak mocno jak ciebie i nie pozwolę by przestało bić.
To wystarczyło, by trochę ukoić jej nerwy. Chociaż na jaki czas.
W Niemczech spędziliśmy na przygotowaniach do zabiegu prawie miesiąc. Cierpienie w jej oczach codziennie się zwiększało, tak samo jak moje poczucie winy... Może to przeze mnie, moją nieobecność w jej życiu to wszystko się ujawniło? Dlaczego nie załatwiłem lepszego lekarza? Idioto, ona może w każdym momencie umrzeć, postaraj się temu zapobiec!
Ona także nie potrafiła przyjąć do siebie wiadomości, że to nie jest jej wina, przez co częściej dostawała ataków kaszlu. Przytulałem ją wtedy do siebie i długo trzymałem w ramionach, ale także nie czułem spokoju.
- Wiesz czego mi chyba najbardziej szkoda? - zapytała drżącym głosem gdy bawiłem się jej włosami. Zapytałem o co chodzi, na co odpowiedziała: - Tego, że moja szansa na zostanie baletnicą przepada, a ja nic nie mogę z tym zrobić, nawet teraz nie mogę ćwiczyć.
- Sama, nie. - rzuciłem i wstając wyciągnąłem ku niej rękę. - Za to ja mogę ci pomóc. Naucz mnie tańczyć, tak jak kiedyś obiecałaś.
Brak muzyki w niczym nie przeszkodził, zaczęliśmy powoli się bujać. Gdy położyła głowę na mojej klatce piersiowej, a dłoń oparła na mojej, ciepło w moim sercu dawało się mocniej odczuć. Przymknąłem oczy i zaciągnąłem się zapachem jej włosów. Był tak nieziemsko słodki, jak ona cała. W pewnym momencie głęboko westchnęła.
- Chciałabym żeby ta chwila trwała wieczność. Nie czuję teraz bólu tak jak zawsze... Ale już nie mam siły, boli mnie wszystko. Następnym razem postaram się wytrzymać dłużej.
Po tych słowach odprowadziłem ją do sypialni, gdzie prawie od razu zasnęła, a ja zrozumiałem, że muszę zrobić coś, by ją uszczęśliwić, tak na zawsze. Już niedługo, mówiłem w myślach, niedługo...
Dzięki temu postanowieniu, po kilku dniach stanąłem dumny z siebie w kuchennych drzwiach. Rose sączyła powoli kawę i kończyła obiad, nie zauważając nawet, że wszedłem do pomieszczenia. Dopiero kiedy zbliżyłem się do stołu, uniosła wzrok, a potem prawy kącik ust. Pocałowałem ją lekko w policzek i usiadłem na krześle obok.
- Mam dla ciebie niespodziankę. - na dźwięk mojego głosu rozszerzyła oczy i spojrzała pytająco.
- To znaczy?
- Byłem dzisiaj w klinice. - zacząłem, a ona odłożyła kubek i gestem nakazała mi kontynuować. - Ci lekarze niedługo znienawidzą mnie do końca, tak długo ich męczę. Rzecz w tym, że za tydzień będziesz już po operacji.
Spodziewałem się różnych reakcji, od złości, spowodowanej nieświadomości co się dzieje, po wybuch euforii. Dlatego też byłem w ogromnym szoku, gdy po zasłonięciu dłonią ust, spuściła wzrok i kiwnęła głową.
- Dobrze, w takim razie nie pozostaje mi nic innego niż zacząć się przygotowywać.
- Nie cieszysz się? - zapytałem zawiedziony.
- Owszem, ale jednocześnie okropnie się boję. - spojrzała mi w oczy. - Dziękuję za te starania. Jesteś niesamowity, wiesz?
Zacząłem wodzić wzrokiem po jasnych blatach, uciekając od tej nadchodzącej chwili. No dalej, dasz radę...
Dziewczyna wstała i zaczęła sprzątać po swoim marnym posiłku. Stanąłem koło niej.
- Moglibyśmy... wyjść dzisiaj gdzieś? - mruknąłem. - Powinniśmy trochę odpocząć ostatni dzień przed ciężkim tygodniem, co ty na to?
- Cóż, jeśli chcesz, oczywiście, że możemy.
Mruknąłem coś w odpowiedzi i pomogłem jej zgarniać wszystko na właściwe miejsca.
Kilka godzin później siedziałem na kamiennych schodach przed domkiem i czekałem. Nie trwało to jednak długo, bo po chwili usłyszałem jak otwierają się drzwi
Spojrzałem w tamtą stronę i po raz kolejny na jej widok zgłupiałem. Czy za kilka lat wciąż będę tak wariował na widok jej ciemnych kręconych włosów czy błyszczących oczu? Tego dnia loki opadały na jej ramiona wyjątkowo lekko, a sukienka wydobywała z jej wnętrza jeszcze więcej kobiecości, co ogólnie wywierało na mnie niesamowite wrażenie.
Prawie bezgłośnie zeszła na dół i westchnęła.
- Nie jestem w stanie nosić żadnych wysokich butów, to okropnie męczy. - zaczęła wiercić dziury w ziemi baleriną. - Idziemy?
Przytaknąłem i, kiedy już wstałem, chwyciłem ją za rękę i ruszyliśmy przed siebie.
Dzień był wyjątkowo ciepły, a mimo tego jej ramiona zakrywały rękawy. Zimne palce, które splatały się z moimi przypomniały mi, że przecież od jakiegoś czasu cały czas jest jej zimno. Była tak osłabiona, że nie miała siły na najprostsze czynności życiowe i zasypiała w środku dnia, budzona tylko przez kaszel i koszmary. Nie potrafiłem zrozumieć tego, że, tak jak mawiała, "tak musi być".
Milczenie, które między nami panowało nie było męczące, z czasem udało mi się do niego przyzwyczaić. Mijaliśmy mnóstwo ludzi, ale pewien obraz od razu rzucił mi się w oczy.
Na ławce przed jednym z ogromnych ogrodów, siedziała starsza para. Mężczyzna obejmował staruszkę, która cały czas mówiła czule patrząc mu w oczy. Kiedy skończyła, on przyciągnął do siebie, po czym lekko pocałował w czoło i głowę położył na swoim ramieniu.
Niby nie było to czymś specjalnym, jednak cieszyła mnie myśl, że za jakiś, w tym samym wieku co staruszkowie, będziemy spędzać ze sobą godzinami czas, aż do końca.
- Mamy konkretny cel czy dzisiaj krążymy po prostu po mieście? - zapytała cicho mrużąc oczy pod wpływem słońca, ale wciąż się uśmiechała.
- Zaraz będziemy na miejscu.
Patrząc na jej postać, zacząłem się mocniej denerwować, dlatego z przyjemnością stwierdziłem, że widzę już to miejsce, do którego zmierzaliśmy. Dość głośny szum wody wybił ją z tropu, lecz kiedy ujrzała Sprewę, spojrzała na mnie.
Z rozkoszą obserwowałem jak zszokowana lekko się uśmiecha.
Bez słowa podeszliśmy bliżej i usiedliśmy na murku naprzeciw rzeki. Muzyka, która dochodziła zapewne z jakiegoś festynu, skutecznie zagłuszała ciszę przed dobry kwadrans. Kiedy jednak zrobiło się niezręcznie, odezwałem się.
- Pamiętasz pierwszy dzień kiedy tu przyjechaliśmy? Chciałaś zobaczyć coś, co wpadnie ci mocno w pamięć i, zamiast choćby bramy Brandenburskiej, wybrałaś Sprewę. Racja, to piękne miejsce.
- Nie rozumiem do końca o co ci chodzi. - rzuciła spoglądając w moją stronę.
- Chcę po prostu, żebyś lepiej zapamiętała to miejsce. To znaczy miała więcej wspomnień...
Spojrzała na mnie spod ukosa. Dawaj, nie pękaj, Pit! Stanąłem przed nią, pomogłem jej wstać i spojrzałem w te brązowe, piękne oczy.
Westchnąłem i po prostu uklęknąłem przed nią. Z kieszeni wyciągnąłem małe, fioletowe, okrągłe pudełko. Powoli uchyliłem je ukazując pierścionek.
- Różo. - zacząłem, a w jej oczach mogłem wyczytać rosnące zdziwienie. - Wyjdź za mnie.
Z sekundy na sekundę coraz bardziej żałowałem, że wypowiedziałem te słowa. Klęczałem z tym pierścionkiem wystawionym w jej stronę czekając na jakąkolwiek reakcję. Jak na złość, nie było żadnej prócz rosnącego zdziwienia z jej strony. Już chciałem wstać, przeprosić za wygłupienie się i spróbować jakoś zapomnieć o tym i zapewne gdyby nie pewien ruch z jej strony, zapewne tak bym zrobił. Dziewczyna zbliżyła się i uśmiechnęła tak, że aż na chwilę zabrakło mi tchu.
- Oczywiście, że tak. - powiedziała schylając się do mnie. Nie czekając dłużej, wyjąłem z pudełeczka pierścionek i założyłem jej na palec serdeczny. U niej wydawał mi się jeszcze piękniejszy niż u jubilera.
Kiedy już ona zdążyła przyjrzeć się pierścionkowi, pocałowałem ją lekko w usta.
- Teraz już nigdy cię nie opuszczę. - wyszeptałem jej w ucho i przytuliłem mocno do swojej piersi.
Niby był to tylko moment, kilka minut, a jednak teraz czułem bardziej jej bijące serce, słyszałem każdy oddech czy choćby czułem delikatność włosów. Nie mogło być w tej chwili nic lepszego niż to uczucie...
Po kilku dniach byliśmy już gotowi do operacji, ona fizycznie, ale oboje psychicznie. Zrozumiałem, że po ostatnim wydarzeniu, jeszcze gorzej zniósłbym jej stratę. Oczywiście, nic nie wskazywało na złe zakończenie operacji i taką myślą żyłem.
Siedzieliśmy właśnie na jednym z łóżek szpitalnych, zasłuchani w co chwilę powtarzającą się muzykę jednej ze stacji radiowych, kiedy do sali wszedł lekarz. Ubrany typowo jak na zwykłą przechadzkę po oddziale, wyczytał jej imię i nazwisko, po czym nakazał mi wyjść. Zrobiłem to, co mi kazał i czekałem aż Różą będzie pod narkozą. Wtedy wystarczy tylko kilka godzin i, tak jak powiedzieli nam, możemy wracać do Polski. Uśmiech sam pchał się na usta, gdy pomyślałem o wspólnych wakacjach czy choćby weekendzie nad Bałtykiem. Byle tylko z nią.
Nie musiałem długo czekać, bo po mniej więcej piętnastu minutach z pokoju wyjechało łoże z parą lekarzy. Poszedłem za nimi, by być jak najbliżej ukochanej. W czasie, kiedy trwały ostatnie przygotowania, podszedł do mnie lekarz.
- Pan Nowakowski? - przytaknąłem. - Za najdłużej pół godziny będzie operowana pani Wilk.
- Tak, nie wie pan nawet jak bardzo się cieszymy, że...
- No właśnie, cieszymy... - rzucił wpatrując się w karty. - To nie jest wcale takie kolorowe jak wydawało się nam na początku. Jest prawdopodobieństwo, że Róża nie wyjdzie z tego jako zdrowa kobieta.
- Jak to? - zamarłem.
- Otóż każda z tego typu operacji jest ciężka, jednak ten przypadek... długo nie był leczony, mocno dał zdać narządom o swojej obecności, zwłaszcza sercu. Rozumie pan, musimy poruszyć serce, nie ma stuprocentowej pewności, że wszystko będzie dobrze, może też w ogóle z tego nie wyjść.
Patrzyłem na niego jak na kata. Akurat teraz, kiedy Rose leży już prawie na stole operacyjnym, on mówi mi o prawdopodobieństwie śmierci!
- Rzecz jasna, postaramy się, by nic jej nie było, ale...
- Rozumiem - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- W takim razie... Proszę trzymać kciuki. - uśmiechnął się krzywo i odszedł.
Jaki porządny lekarz mówi coś takiego?! Mój strach rósł cały czas. Bałem się nawet otworzyć oczy, bo zawsze za grubą szybą, ona mogła się dusić własną krwią...
Wyszedłem na długi korytarz, stanąłem przed drzwiami i osunąłem się na podłogę ciężko dysząc.
Boże, dlaczego?! Dlaczego ona? Dlaczego to nie mogłem być ja, na pewno lepiej bym to znosił. Przeszła już tyle, a teraz może umrzeć. Cholera, dlaczego mogę ją stracić?! Nie chcę jej zostawiać samej, kocham ją! Tak bardzo...
Drzwi do bloku otworzyły się z hukiem. Spojrzałem zszokowany w tamtym kierunku i spotkałem się wzrokiem z mężczyzną w kitlu.
- Nowakowski? - wydukał niemiecki pielęgniarz. Przytaknąłem. - Chodź.
Gestem nakazał mi iść za sobą wgłąb sali. Podniosłem się i zestresowany podążyłem za mężczyzną, aż do ciemnego pomieszczenia...
----------------------------------------------
Żałosne, czyż nie? Ja pieprzę, to mi się wydaje coraz głupsze... :>
Wszystko potrafię zepsuć, proszę bardzo :D
No to, mamy wakacje... Czy tylko ja ich nie czuję?
Huehue, od jutra mnie nie ma, idę sobie do Częstochowy, a co! Uśmiecha się do mnie te ponad 400 km z buta, po prostu... Moje biodra aż czekają na tego kopa. :D
Trzymajcie kciuki :)
Fajna współpraca z Karolinami mi się zapowiada. :>
Także ten, do następnego! :D
poniedziałek, 10 czerwca 2013
Rozdział 28
Kroczenie przez życie przy ukochanej osobie, czy może być coś lepszego? Przeżywanie wspólnie chwil radości, smutku, złości czy zwykłego szczęścia jest o wiele bardziej wartościowe gdy jesteśmy razem. Świadomość, że gdzieś jest osoba, która czeka tak cudownie każe spoglądać na kalendarz i odliczać dni do powrotu do domu. Niecierpliwość męczy każdego dnia... Aż nadchodzi ten moment kiedy dwie bardzo bliskie sobie osoby są razem. Wtedy choćby minuta bez siebie staje się wiecznością, a towarzystwo innych niekoniecznie potrzebne. Jest się po prostu od siebie w pewnym sensie uzależnionym...
Już od ponad kwadransa męczyłem mankiety białej koszuli.Nie interesowałem się jakoś szczególnie panującymi wokół rozmowami czy popisami tanecznymi nietrzeźwego Winiara.
- Spokojnie, guziki są dobrze zapięte. - delikatna, zimna dłoń Róży spoczęła na mojej, a na jej twarzy pojawił się uśmiech, którym momentalnie mnie zaraziła.
- Cały czas mam wrażenie, że coś jest z nimi nie tak. - mruknąłem. Zaśmiała się chyba najpiękniejszym śmiechem jaki mógł zabrzmieć. Wszystko co robiła było tak idealne: sposób w jaki chodziła, jak dopasowywała się do moich ramion gdy ją tuliłem, nawet zwykłe założenie włosów za ucho było wyjątkowo urocze w jej wykonaniu.
Całe to spotkanie nie było dla mnie. Owszem, cieszyła mnie wygrana Ligi Światowej, ale nie przy głośnej imprezowej muzyce czy litrach alkoholu. Większość czasu przesiedziałem przy stole, a Róża męczyła się przy mnie. Od czasu do czasu wychodziliśmy zatańczyć, ale po chwili wracaliśmy na miejsca, podeptani i zniesmaczeni zachowaniem reszty. Ona też nie za często wychodziła na parkiet, nie chciała mnie zostawiać samego. W momencie jednak gdy zmierzał ku nas Bartek z Izą, swoją dziewczyną, wiedziałem już co się święci.
- Może ruszylibyście się z tych krzeseł? No dalej, Różo, zapraszam! - krzyczał Bartosz, a ona spojrzała na mnie wymownie i dała się porwać do tańca. Westchnąłem i po chwili szedłem na środek z Izabelą. Na szczęście muzyka była dość szybka, więc nie musiałem nawiązywać żadnych rozmów z dziewczyną. Po cichu obserwowałem jak Róża płynnie poruszała się w rytm muzyki, a robiła to cudownie. Niestety, najwidoczniej Izie mimo wszystko przeszkadzała cisza między nami.
- To jak się czuje jeden z najlepszych środkowych na świecie? - powiedziała na jednym tchu.
- Marcin? Nie wiem, jeszcze po południu mówił, że jest dobrze.
- Chodziło o ciebie! - wywróciła aktorsko oczyma. - Jesteś za skromny.
- Skądże, po prostu nie widzę nic specjalnego w tym, co... - przerwałem, bo Róża po raz kolejny zaczęła kaszleć, przy czym kurczowo złapała się ramienia Kurka. Nie zważając na to, że Iza wpatrywała się we mnie zdziwionym wzrokiem, po chwili znalazłem się koło owej pary.
- Hej, co się dzieje? - schyliłem się by spojrzeć jej w twarz. Wystraszyła się, więc uniosłem lekko jej podbródek. - Wszystko dobrze? Chcesz wyjść na zewnątrz? - pokręciła przecząco głową.
- Już się uspokoiłam, wracaj do Izy. - skinieniem głowy wskazała wyczekującą dziewczynę. Z niepokojem opuściłem ich i przeprosiłem za nieobecność.
Kątem oka jednak cały czas obserwowałem co się z nią dzieje. Nie wyglądała dobrze: blada skóra kontrastowała z ciemnymi, nieobecnymi oczyma. Gdyby nie podpora Bartosza, zapewne upadłaby. Zauważyłem też, że oddychała płytko przez usta, co zdarzało jej się tylko przy ogromnym wycieńczeniu. Martwiłem się.
Kiedy muzyka ustała, podziękowałem za taniec i odwróciłem się by chociaż złapać kontakt wzrokowy z Rose. Nie zdążyłem. Podbiegłem jak najszybciej mogłem do upadającej na ziemię dziewczyny. Leżała nieświadoma tego co się dzieje, a z ust wypływała krew, tworząc mają kałuże przy jej włosach. Spojrzała na mnie, po czym od razu jej głowa opadła i zamknęła oczy. Spanikowany Bartek dzwonił z telefonu, kiedy wziąłem ją na ręce i wyszedłem na zewnątrz.
- Zaraz przyjedzie pogotowie. - Kurek dołączył do mnie, lecz kroczył nerwowo przed nami. - Stary, ja jej nic nie zrobiłem, przysięgam! Wydawało mi się, że wygląda normalnie, nie chciałem jej zrobić krzywdy.
- To nie twoja wina. - powiedziałem przez zaciśnięte zęby. Nic innego nie byłem w stanie z siebie wydusić.
Po kilku minutach przyjechał ambulans i zabrał nas do szpitala.
Modliłem się mocno, by to wszystko okazało się tylko złym snem. Na marne...
Człowiekowi tak ciężko jest się przyznać, że jest słaby. Szuka sposobu, by zagłuszyć własne wołania "Już dość, nie masz siły by iść dalej!" i, nieświadomy powolnego wykończana się, brnie dalej. Nawet wielokrotne potyczki są niezauważalne. Liczy się tylko to, co czeka u celu.
W tym momencie nie miałam nawet siły otworzyć oczu. Nie wiedziałam też co się wokół dzieje, kto jest przy mnie i gdzie jestem. Czułam się z tym źle, bardzo źle...
Wysiliłam się na otworzenie oczu i wytężenie słuchu. Piotr rozmawiał z starszym mężczyznom w fartuchu lekarskim.
- Czy ona... - zaczął ze strachem. - ona przeżyje?
Wyłysiały mężczyzna zaczął nerwowo przeglądać dane na kilku kartkach.
- Wie pan, nic nie możemy powiedzieć dokładnie, ale nasze przypuszczenia...
- Mam gdzieś wasze przypuszczenia! Chcę tylko wiedzieć co jej jest, rozumie pan?!
- Proszę się uspokoić, to jej nie pomoże. - mruknął tamten - Potrzeba nam czasu, a panu cierpliwości.
Dlaczego nie mogłam się odezwać? Dlaczego nie wstałam i nie przerwałam im mówiąc, że jest dobrze?! No tak, przecież nie jest...
Bezsilność w takich momentach jest najgorsza. Mimo, że chcę coś zrobić, nie mogę. Ogarnia mnie tylko senność, spadam...
Obudziłam się jakiś czas później. Znów czułam ten ból. Pomocy, jak się go pozbyć...
Zorientowałam się, że przy moim łóżku na krześle siedział Piotr. Twarz miał ukrytą w dłoniach, a łokcie oparte o kolana. Chciałam dłonią dotknąć jego głowy, dać znak, że nie śpię, jestem z nim. Gdybym tylko znalazła dość siły, żeby to zrobić, byłabym z siebie dumna.
- Proszę, nie umieraj. - szeptał. - Nie chcę cię drugi raz stracić. Mogę zrezygnować z wszystkiego, tylko mnie nie opuszczaj, błagam. Zrozum, ja nie chcę...
Moje serce było teraz w rozpadzie. Czemu to wszystko się tak toczy?!
Jakby odczuwając, że go słucham, spojrzał na mnie zdziwiony.
Wysiliłam się na uśmiech. Nie był przekonujący, bo chłopak spojrzał na mnie zmartwiony, uniósł się i przytulił się kurczowo do mojej szyi.
- Boże, już myślałem, że cię straciłem! - wymamrotał nie puszczając się mnie. - Okropnie mnie wystraszyłaś, nie rób tego więcej.
- Postaram się. - powiedziałam zachrypniętym głosem. - Co się stało?
- Opowiem ci wszystko jak wyjdziemy stąd. Mam nadzieję, że to niedługo nastąpi.
Pokiwałam głową na znak, że też tego chcę.
Chłopak nie opuścił mnie nawet na moment przez następną godzinę. Siedział przy moim łóżku, wodził palcami wzdłuż przedramienia i dłoni, robił coś, co mogłoby mnie trochę odprężyć.
- Już dość tego leżenia, pójdę poprosić o wypis. - rzuciłam próbując unieść się na rękach. Z wielkim trudem zeszłam z wysokiego łóżka, a kolana wydawały się niczym z waty. Zdążyłam zrobić kilka kroków nim do pomieszczenia wszedł mężczyzna w białym kitlu i gestem nakazał mi wrócić na miejsce. Niechętnie wykonałam jego polecenie i usiadłam po turecku na materacu.
- Ciężko jest mi o tym mówić... W czasie, gdy pani spała, pozwoliliśmy sobie rozpocząć badania. - zaczął poprawiając leżące na nosie cienkie okulary. - Wyszło z nich, że ma pani zwężenie zastawki mitralnej.
Zrobiłam wielkie oczy; nie rozumiałam o czym dokładnie mówi, więc poprosiłam o dokładniejsze przedstawienie sytuacji.
- Jest to wada serca, tu akurat wrodzona.
Pustka w mojej głowie pogłębiała się z sekundy na sekundę. Nie... ja nie mogę być chora... Tak nie może być! To jakaś pomyłka!
- Niezbędne będzie tu leczenie operacyjne.Zostawimy panią na kilka dni na obserwacji.
- Zaraz, ale jak to na obserwacji? - odezwał się Cichy. - Dlaczego nie zajmiecie się nią od razu? Przecież nie można tak lekceważyć takich objawów!
- Panie Piotrze, pańska... towarzyszka nie jest jedyną osobą w tym szpitalu, która potrzebuje pomocy. Niech pan to zrozumie, staramy się jak możemy.
Teatralne wywrócenie oczami utwierdziło mnie w przekonaniu, że kontakty na linii Pit - lekarz w ciągu mojego pobytu tu nie były dobre.
- A dlaczego to ujawniło się dopiero teraz?
- Być może to przez wycieńczenie organizmu, nerwy... Trudno jest określić dokładnie. - urwał, kiedy na korytarzu rozległy się wołania. - Przepraszam, muszę iść. Radziłbym nie opuszczać pokoju.
Kiedy już byliśmy sami, spojrzałam na Piotra. Po wyszeptaniu najcięższego na świecie "przepraszam", wybuchłam płaczem.
Nowakowski po raz kolejny tego dnia przemierzał wzdłuż cały pokój szpitalny. Palce zaciskał w pięści, a całe ciało trzęsło się ze złości.
- Nie... ja tak tego nie zostawię... - powiedział do siebie na tle głośno, że także i ja usłyszałam.
- Piotruś, nie myśl o tym teraz. Odpocznij, na pewno już długo tu jesteś, a nie spałeś prawie wcale, widzę to po twojej twarzy.
- Nie mogę przestać o tym myśleć! Jeżeli ten stary piernik myśli, że będziesz leczona pod jego opieką, grubo się myli. Nie pozwolę na to, żeby taki buc się tobą zajął, najlepiej dla niego za pół roku. O nie, tak nie będzie.
- Chcesz przyspieszyć czas, żebym szybciej była zo...zoperowana?
- Nie, jest przecież wiele innych klinik, gdzie można prosić o pomoc medyczną. Operacja też będzie szybciej.
- Ale to bez sensu, i tak wszystko pójdzie na marne... Gdybym szybciej się tym zmartwiła, poszła na badania jak to było mi zalecane, nie siedzielibyśmy teraz tu tylko w Spale z moją rodziną. Ale ja wmawiałam sobie, że przejdzie, że to nic poważnego... Boże, byłam taka głupia!
- Spokojnie, damy radę! Różo, masz mnie, a ja mimo wszystko nie zostawię cię, już nigdy! - położył swoją ciepłą dłoń na moim policzku. - Nie darzę cię miłością tylko gdy jesteś zdrowa czy osiągasz sukcesy... Kocham cię zawsze i to się nie zmieni. Przebrniemy przez to wszystko we dwoje. Chodź, olejmy tego zarozumialca.
Wystawił ku mnie ręce. Chwyciłam je i stanęłam na ziemi. Jego lewa ręka objęła mnie, tym samym asekurując przed upadkiem. Powoli stawiałam kroki czując przy tym dziwny ból, jakbym nie chodziła od ponad miesiąca, kiedy minęło ledwo kilka dni. Niejednokrotnie moje ciało stawiało opory, ale kiedy poczułam lekki podmuch wiatru, zorientowałam się, że jesteśmy przed budynkiem.
Rzadko bywałam w szpitalach i miejsca te kojarzyły mi się z smętnymi, szarymi widokami z okna na kominy fabryk czy niedokończone budowle. Tym większe było moje zaskoczenie gdy ujrzałam zieloną trawę i kilkoro uśmiechniętych, spacerujących po kamiennych ścieżkach ludzi.
Usiedliśmy na najbliższej ławce, żebym odsapnęła po męczącym przejściu.
- Spójrz, ci ludzie, mimo chorób znajdują w życiu choćby dzień nadziei na wyleczenie. Bije od nich tyle optymizmu, że ciężko ujrzeć w nich cierpiących ludzi. I wiesz co? Ja też cierpię. Cierpiałem kiedy nie mogłem nic zrobić, żeby ci pomóc, przez cały czas obwiniałem siebie o to co się stało. Teraz też boli mnie to, że nie jestem odpowiedzialnym opiekunem, w końcu w każdym momencie możesz znów mieć atak choroby... Ale czy widzisz we mnie teraz cierpienie? Wątpię. A to dlatego, że mam nadzieję, że wyjdziesz z tego. Ba, ja jestem tego pewny. Musisz tylko uwierzyć.
Spojrzałam mu głęboko w oczy. Faktycznie, kryło się w nich wiele emocji; od radości na widok wykrzywionych ust, po smutek spowodowany daną sytuacją.
- Nie wiem co bym zrobiła bez ciebie. - wtuliłam się w jego ramię. - Masz rację, uda mi się.
Mimo tego, że na pierwszy rzut oka okazywałam ogromną wiarę w te słowa, wewnątrz mnie nie było wcale tak pozytywnie.
Myśli sięgały najgorszych scenariuszy, a ból... Nadal nie odpuszczał.
------------------------------------------------------
Hej!
No i teraz się zacznie jaka to jestem zła, bo Róża jest chora. :<
Przepraszam, no. :D
I już mamy Ligę Światową z występami Polaków. ♥ Być może dwa pierwsze mecze nie były zwycięskie, ale moim zdaniem chłopaki odwalili kawał dobrej roboty.
Oj, panie Visotto, chyba nigdy pana nie polubię. :>
Kompletnie nie wiem co jeszcze tu dopisać. Może to dlatego, że znowu jest po pierwszej w nocy, a ja siedzę przed tym komputerem zamiast iść spać.
Pozdrawiam, Wspaniałomyślna Misu .-.
Subskrybuj:
Posty (Atom)