sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział 7

       Nie wierzę, że tak szybko przyszedł wtorek. Niedziela i poniedziałek minęły jak z bata strzelił. W głowie  wciąż miałem drobną brunetkę i jej przyciągający uśmiech..
    Około godziny 13, kiedy spakowany  już na mecz siedziałem przed telewizorem, usłyszałem dzwonek do drzwi. Nie musiałem nawet otwierać drzwi, mój gość zrobił to za mnie.
       - Nawet nie ruszysz czterech liter, żeby mi otworzyć drzwi?! - zapytał Bartman chcąc udać oburzonego, jednak nie był najlepszym aktorem.
    - Przecież zawsze sam wchodzisz do mojego domu. - odpowiedziałem nie ruszając się z miejsca. Do moich uszu doszedł dźwięk otwieranej butelki, a potem kroków. Zibi usiadł na fotelu obok i popijając napój energetyczny, zaczął oglądać lecący akurat mecz Ligii Mistrzów. - Co cię tu sprowadza?
  - Ktoś musi mnie zawieść na mecz, bo auto mam jeszcze w naprawie, więc...
   - No, spoko - przerwałem mu - możesz się ze mną zabrać, ale wrócić musisz sam.
Spojrzał na mnie jakby zobaczył ducha, na co zareagowałem śmiechem.
    - Jak to sam... Gdzieś idziesz? Ty?! To chyba pierwszy raz od kilku miesięcy! Zawsze po meczu jechaliśmy do domu albo z drużyną gdzieś szliśmy... Ale dzisiaj nigdzie przecież nie idziemy! - mówił nie wierząc w moje słowa.- Spotykasz się z kimś?
   - Tak, wychodzę.- na początku chciałem powiedzieć mu z kim i gdzie się wybieram, ale wyobraziłem sobie jego reakcję - Z resztą nieważne... Skończyłeś już czytać tą książkę co ci pożyczyłem?
  - Nie, jeszcze nie... Ale z kim wychodzisz? - cały czas doczekiwał się odpowiedzi.
  - Nieważne. Dalej, idź po swoją torbę, bo się spóźnimy - powiedziałem chcąc zmienić temat.
  - A no fakt, już pora - powiedział patrząc na zegarek. Chyba mi się udało - Zaraz przyjdę.
  Wyszedł z mojego mieszkania, a ja wyłączyłem telewizor, ubrałem się cieplej (było wyjątkowo zimno i padało) i wyszedłem do garażu. Odpaliłem samochód i wyjechałem przed kamienicę. Czekając na Zbyszka spojrzałem na fotel pasażera, na których leżało... opakowanie po papierosach. Zaraz, do kiedy on  pali?
Nie mogły być nikogo innego, bo tylko on jeździł ze mną przez ostatnie 3 tygodnie. Ciekawe od kiedy trener wyraził na to zgodę. Faktycznie, jesteśmy dorośli, ale nie wyobrażam sobie jak ktokolwiek wychodzi w trakcie meczu żeby zapalić...Zacząłem się o niego martwić.
  Dźwięk zatrzaskiwanych drzwi domu Zbyszka wybił mnie z zadumy. Wziąłem do rąk opakowanie i zacząłem się nim bawić. Brunet wszedł do auta.
   - Sorry, że tak długo czekałeś, ale Bobek... - przerwał widząc moją minę i pudełko.
  - Możesz mi powiedzieć - zacząłem mówić - co to kurwa jest?
  - Fajki - odpowiedział ze spuszczoną głową.
  - A skąd to się wzięło w moim aucie i na dodatek na siedzeniu pasażera?
  - Ja je tu przyniosłem
  - Pewnie dla ozdoby, tak? Bo nie widzę innej przyczyny, żebyś je tu przynosił. - podniosłem głos - czy ty sobie wyobrażasz jaką awanturę zrobi ci Kowal jak się dowie?! Bartman, zastanów się czasem co robisz!
  - Daj na luz, była impreza, trochę wypiłem...Raz mi się zdarzyło i od razu wielkie halo. Chłopie, spokojnie.
  - Raz? Myślisz, że nie pamiętam jak spod foteli wyciągałem niewypalone fajki, które ci wypadły? Wtedy udało ci się z tego wyjść, teraz nie masz pewności, że będzie tak samo.
   - Ja pierdolę, Piotrek, przecież Kowal się nie dowie a ja je wyrzucę! Uspokój się, panie "święty"!
 Drżąc ze złości odpaliłem samochód. Nie miałem ochoty na dalszą wymianę słów. Jechaliśmy w milczeniu, skłóceni. Nagle Zibi zaczął rozglądać się dookoła.
   - Zatrzymaj się - powiedział - Staniemy na chwilę.
  Nie mówiąc nic zwolniłem samochód i pozwoliłem mu wyjść. On jednak gestem nakazał mi wyjść z auta. Zrobiłem jak kazał.
  - Daj tą paczkę - powiedział i wyjął mi ją z ręki, po czym podszedł do najbliższego kosza na śmieci - Patrz, wyrzucam je. Obiecuję ci, więcej ich nie kupię dla siebie ani nie zapalę. Jeśli to zrobię, będziesz mógł wytłumaczyć mi pięścią, że obietnic się nie łamie.
    - Trzymam cię za słowo - powiedziałem i odwróciłem się w stronę auta. - A teraz pakuj się do samochodu, bo nie zdążymy na trening i tak czy siak dostaniesz opieprz.
 Brunet nic nie powiedział tylko uśmiechnięty wykonał moje polecenie. Gdy dojechaliśmy do hali była 14:55 Czyli mamy 5 minut, to dobrze. Weszliśmy do szatni, gdzie nie było już nikogo. Przebraliśmy się szybko i wybiegliśmy na salę. O 15:30 zaczynał się mecz, a od niego dzieliło mnie tylko około 2 godziny do spotkania z Różą.

około godziny 17:30

Ostatnia piłka. Serwował Kosok, odebrali  jest dobrze. Przebili, odebrał Igła, podbił Achrem, zaatakowałem w boisko. 25 punkt. Udało się, wygraliśmy. Grałem na 100 %, bo gdzieś tam była Róża. Wcześniej, po rozgrzewce wszedłem do szatni i napisałem jej sms-a z prośbą, aby poczekała na mnie przed gmachem. Odpisała zgadzając się. Teraz cieszyliśmy się z wygranej. Nagroda MVP wylądowała w rękach Zibiego, co nie było dla nas żadnym zaskoczeniem. Spojrzałem w publiczność,która wpatrzona była w Bartmana, który krzyczał coś niezrozumiałego w ich kierunku. Szukałem jej. Dalej Piter, szukaj; drobna, ciemne włosy, drobna, ciemne włosy... Znalazłem! Cała rozpromieniona stała i  klaskała. Jak ładnie wyglądała z takim uśmiechem... Zobaczyła, że patrzę na nią i pomachała mi. Odwzajemniłem gest i uśmiechnąłem się szeroko. Ktoś pociągnął mnie za koszulkę.
   - Przepraszam - powiedziała jedna z trzech dziewczyn. Miała na sobie koszulkę Asseco z numerem 9. - Mogłybyśmy prosić pana o autograf?
  - Jasne - odpowiedziałem składając podpis na trzech kartkach. Oddałem im kartki z wymuszonym uśmiechem, na co one uradowane podziękowały i poszły.
Zaczepiło mnie tak jeszcze kilkanaście osób. Chciałem jak najszybciej się przebrać i pójść do Róży, ale nie potrafiłem odmówić głupiego autografu. No trudno, będę musiał ją przeprosić. Już kierowałem się do wyjścia, kiedy usłyszałem damski głos.
  - Mogłabym też prosić autograf?
 Zmęczony nawet nie spojrzałem na osobę, która dała mi kartkę papieru. Podpisałem ją i podniosłem głowę by kolejny już dzisiaj raz uśmiechnąć się do fana Sovii, a wtedy w moim brzuchu zaczęły wariować motyle. Przede mną stała Rose powstrzymująca się od wybuchnięcia śmiechem. Uśmiechnąłem się zawstydzony. Czułem jak do moich policzków napływa coraz więcej krwi. Podałem jej kartkę z uśmiechem.
   - Dziękuję panu - powiedziała roześmiana - Będę czekać przed wyjściem.
 Po tych słowach wyszła na korytarz, a ja pobiegłem do szatni. Szybko wziąłem prysznic i przebrałem się. Nie zwracając uwagi na próby chłopaków dowiedzenia się gdzie idę, pożegnałem się i wybiegłem z szatni na korytarz. Z lekką zadyszką wybiegłem z budynku i od razu zauważyłem ciemnowłosą postać. Przed spotkaniem z nią musiałem jednak pozostawić torbę w samochodzie.
  - Wybacz, że tak długo musiałaś czekać. - powiedziałem kiedy doszedłem do niej - Jak podobał ci się mecz?
  - Był super! Pierwszy raz byłam na meczu i stwierdzam, że to zupełnie coś innego niż oglądanie go w telewizji. Dziękuję, że załatwiłeś mi bilet, jestem ci za to bardzo wdzięczna.
  - To nic takiego - odpowiedziałem. Cieszyło mnie, że dzięki mnie jest wesoła. - O której musisz być w internacie?
   - Koło 22, więc mam jeszcze trochę czasu. A do której knajpy idziemy?
   - Znam taką niedaleko stąd. "U Michała", może znasz. Co najważniejsze, jest tam spokój.
   - Dobra, to chodźmy.
 Szliśmy przez jakiś czas w milczeniu. Zastanawiałem się jak się odezwać, co pierwsze powiedzieć. Miałem jej tyle do powiedzenia... Nagle nadjeżdżający samochód oblał ją wodą z kałuży. Na początku pisnęła cicho  kiedy nogawka jej spodni przesiąkała zimną cieczą.
  - Nic ci nie jest? - spytałem jakby woda mogła ranić
  - Nie, wszystko w porządku - powiedziała śmiejąc się niewinnie. - Tylko trochę mi zimno
  - Spokojnie, już prawie jesteśmy - odpowiedziałem także się śmiejąc.
W niecałe 3 minuty doszliśmy do celu. Kiedy weszliśmy do środka, uderzyło nas ciepłe powietrze. Zajęliśmy miejsce pod ścianą i zamówiliśmy jedzenie z napojami.
  - Jest ci już trochę cieplej? - zapytałem widząc jak gładzi swoje spodnie.
  - Tak, dzięki za troskę. - odpowiedziała cicho,opuszczając wzrok.
  - Coś się stało? - zaniepokoiłem się - Wyglądasz jakby kto ci coś zrobił.
  - Oprócz tego, że ktoś oblał mnie wodą z kałuży to nic mi nie jest  - odpowiedziała z lekko zniesmaczoną miną.
 Świetnie, pomyślałem, przez to, że ktoś jechał za blisko krawężnika, ona ma zepsuty humor. A zapowiadało się tak fajnie... Cóż, muszę znaleźć sposób, żeby ją rozweselić.
  - Rose.
  -  Tak?
  - Opowiedz mi, co lubisz robić w wolnym czasie? - próbowałem znaleźć temat do rozmowy.
  - Hmm, lubię tańczyć, oglądać siatkówkę i  słuchać muzyki. Czasem też oglądam filmy i chodzę na długie spacery. A ty?
  - W większości w wolnym czasie siedzę w domu albo Zibi gdzieś mnie wyciąga. Gdy jestem w domu słucham muzyki, czytam książki, śpię jak jestem zmęczony. Nic ciekawego nie robię - zaśmiałem się.
 Kelner przyniósł nasze zamówienie. Wziąłem swoje jedzenie, a Róży podałem jej. Zamówiła frytki i sok pomarańczowy. Myślałem nad tym, jak sprawić, żeby znowu się uśmiechała.
  - Hej, mam pomysł. Zabiorę cię w pewne miejsce. Spokojnie, nic ci się nie stanie - dodałem widząc jej wystraszoną minę.
  Przytaknęła głową, po czym upiła łyk soku i zjadła kilka frytek z talerza.
  - Ok, możemy iść - powiedziała chwytając swoją bluzę. Widać było, że nie miała nastroju na spacery, ale stwierdziłem, że kiedy zobaczy to miejsce, zmieni swoje podejście.
   Poszedłem zapłacić rachunek, a ona w tym czasie ubrała bluzę. Wyszliśmy z pomieszczenia i skierowaliśmy się w stronę Wisłoku.
Pełny, świecący księżyc odbijał się na tafli wody. Lekkie podmuchy wiatru falowały odbicie, a wszystko to wyglądało magicznie. Idąc wzdłuż rzeki spoglądałem co chwilę na moją towarzyszkę.
W pewnym momencie, gdy wiatr dmuchnął mocniej, zaczęła drżeć. Popatrzyłem na nią zmartwiony.
 - Zimno ci? - zapytałem z niepokojem. Przytaknęła, a wtedy zdjąłem swoją bluzę i okryłem ją. Historia lubi się powtarzać, pomyślałem.- Musisz się cieplej ubierać, bo zachorujesz.
 - Wiem, ale nie pomyślałam o tym wcześniej. Przepraszam, że przeze mnie jest ci teraz zimno.
 - Nie, jest mi ciepło. - odpowiedziałem z uśmiechem. Rozejrzałem się. - O, już jesteśmy na miejscu.
 Przed nami znajdowała się kładka a obok niej niski mur. Weszliśmy na drewniany pomost. Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona.
  - To tutaj przyszedłem po pierwszym meczu w Rzeszowie. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać, chciałem po prostu posiedzieć w ciszy. To tutaj przychodzę też uspokoić nerwy po każdym nerwowym treningu i meczu. Może ci się wydawać to dziwne, ale to miejsce jest dla mnie ważne - powiedziałem lekko się  uśmiechając.
  - Jest piękne. - usłyszałem. Spojrzałem na nią. Uśmiechając się patrzyła mi w oczy. Czekoladowa barwa jej tęczówek sprawiała, że wpadałem w szał. Zbliżyła się do mnie i przyłożyła twarz do mojego ramienia - Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś.
  Nie mogłem wydusić z siebie ani jednego słowa. Owinąłem lekko ramiona wokół jej barków. Nie chciałem pozwolić jej uciec ze swoich objęć. Moja głowa odruchowo opadła na jej. Boże, prosiłem, niech ta chwila nigdy się nie kończy. Moje serce biło szybciej niż kiedykolwiek. Podniosła wzrok, który momentalnie skrzyżował się z moim. Odgarnąłem ciemny kosmyk z jej policzka, a ona obdarowała mnie najpiękniejszym uśmiechem jaki w życiu widziałem.
    - Masz piękny uśmiech. - powiedziałem cicho.
    - Dziękuję, ty także. - odpowiedziała mi zawstydzona. - Wiesz, posiedziałabym na tym murku. Usiądziemy?
   - Oczywiście - powiedziałem. Wypuściłem ją z uścisku, a ona poszła pod mur. Tam podskoczyła i usiadła. Zająłem miejsce obok niej. Wpatrywaliśmy się w wieczorny pejzaż Rzeszowa. Słychać było tylko szum wody i daleko jadące samochody. Dziewczyna ponownie postanowiła położyć głowę na moim ramieniu, a ja nie miałem nic przeciwko temu. Była taka drobna, tak słodka...
  Nagle zadzwonił jej telefon. Zdążyłem wyczytać na ciemnym wyświetlaczu biały napis "Kamila." . Dziewczyna rozmawiała z niejaką siostrą Jakuba, która powiedziała Rose, że powinna już być w internacie. Po kilku minutach Róża rozłączyła się i spojrzała na mnie smutna.
   - Muszę już iść, zwłaszcza, że długa droga mnie czeka - powiedziała schodząc na ziemię. Zrobiłem to samo. - Dasz wiarę, że już 22?
  - W takim razie podwiozę cię pod internat. I nawet nie próbuj stawiać oporu - powiedziałem widząc, że szykowała się do sprzeciwu. - To moja wina, że się zasiedzieliśmy. Mogliśmy spokojnie siedzieć i jeść frytki, ale wyszedłem z propozycją spaceru.
   Roześmiała się cicho, wiedząc, że nie zdoła nic u mnie wskórać. Ruszyliśmy więc w stronę Podpromia. Nie mówiliśmy nic, ale ta cisza nie przeszkadzała mi w niczym. Byłem przy niej, nic innego nie potrzebowałem. Doszliśmy do auta, więc przyspieszyłem kroku, by otworzyć przed nią drzwi. Weszła dziękując kiwnięciem głowy. Zająłem miejsce kierowcy i odpaliłem samochód. Ruszaliśmy się powoli, a ona kierowała mnie którędy jechać. Po niecałych 15 minutach byliśmy na miejscu. Stanąłem przy krawężniku i wyłączyłem silnik.
    - Dziękuję za podwiezienie. - powiedziała cicho.
   - Nie ma za co - spojrzałem na nią. Nadal miała na sobie moją bluzę, co wywołało u mnie szeroki uśmiech.
  - A właśnie, twoja bluza - ocknęła się, jakby czytała mi w myślach i zaczęła ją zdejmować.
  - Nie zdejmuj, oddasz mi kiedy indziej - przerwałem jej - Rzecz jasna, o ile będziesz miała jeszcze ochotę się ze mną spotkać.
  - Więc pożyczę ją od ciebie. - uśmiechnęła się. - Ale teraz muszę już iść.
  - Poczekaj - powiedziałem kiedy otwierała drzwi, a ona odwróciła się do mnie. Zacząłem powoli schylać swoją głowę do jej. Serce biło jak oszalałe, a motyle buszowały w moim brzuchu niczym wypuszczone z uwięzi. Odległość między nami stawała się coraz mniejsza. Jej mina zaczęła się zmieniać, była coraz bardziej przestraszona.
   - Nie bój się mnie. - szepnąłem - Nie zrobię ci nic złego.
  Po tych słowach zbliżyłem się do niej jeszcze bardziej. Lekko musnąłem ustami jej policzek. Było to krótkie, ale czułe. Oddaliłem się na bezpieczną odległość i spojrzałem jej w oczy. Oblała się delikatnym rumieńcem, ale na jej twarzy zagościł łagodny uśmiech.
    - Po raz kolejny dziękuję za wszystko. - powiedziała. - Chciałabym się z tobą umówić... na oddanie bluzy oczywiście.
    - Będę dzwonił - zaśmiałem się - cała przyjemność po mojej stronie.
    - To... cześć - rzuciła na pożegnalne.
    -  Do zobaczenia - obserwowałem jak otwiera drzwi, wychodziła i pochyliła się, by posłać mi uśmiech. Zatrzasnęła drzwi i przebiegła na drugą stronę, a ja w tym czasie odpaliłem wóz. Widząc, że jeszcze nie ruszyłem, pomachała mi i weszła do budynku. Wtedy też odjechałem. Zarówno w drodze, w domu jak i w snach miałem tylko Rose. Jak widać, mało potrzeba, żeby ktoś został główną twoją myślą każdego dnia...

------------------------------------------
Ach, soł macz romantik :D
Za wszystkie błędy bardzo przepraszam, ale pisałam to bardzo późno w nocy.
Wyjątkowo dodaję szybko, bo w przyszłym tygodniu mam dużo nauki i obowiązków...
No to wsio, do następnego! :)

4 komentarze:

  1. Palący Zbysiu? Oł Gad, oby nie w realu! :D
    Jejku, Rose i Piter są tu tacy uroczy. Oby ta ich słodkość trwała jak najdłużej. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam na kolejny rozdział na http://siatkarscy-herosi.blogspot.com/. Pozdrawiam, Caroline. :*

      Usuń
  2. Oni no muszą być razem <3 To moje życzenie na prezent gwiazdkowy :D Szkoda, że tylko Kamila napisała jej SMSa, może coś innego by się wydarzyło? Czekam na więcej :3 Pozdrawiam i wesołych świat! :)

    OdpowiedzUsuń